I znowu soundtrack do filmowych przygód człowieka w pelerynie nietoperza w reżyserii Joela Schumachera to składanka najróżnorodniejszych utworów, które, w porównaniu do wcześniejszego albumu, tym razem stanowią jako całość całkiem przyjemną porcję dobrej muzyki. Pomimo, że obraz kinowy to niestety koszmar conajmniej lekkiego kalibru, to jednak jego oprawa muzyczna na pewno zaskoczy nie tylko zawiedzionych fanów, ale również i tych, którzy mają jeszcze w pamięci dwa znakomite kawałki U2 i Seala z Batman Forever.
Album do Batmana i Robina jest skonstruowany niemal na podobnej zasadzie co jego poprzednik. Różnica polega tylko na tym, że tym razem do całości dołożono fragment muzyki instrumentalnej kompozycji Elliota Goldenthala, którego tak brakowało dwa lata wcześniej. O napisanie i wykonanie piosenki promującej film poproszono nieistniejący już zespół The Smashing Pumpkins, a spokojną balladę zaśpiewał czarnoskóry R. Kelly. Niestety, jak można podejrzewać, żadna z nich nie jest w stanie udźwignąć cieżaru po Bono (Ba! Nawet powąchać tak wysoko podniesionej poprzeczki!), gdyż obie zwyczajnie trzymają "tylko" dobry poziom. The End Is The Beginning Is The End może na długo wryć się w pamięć z uwagi na swój dość mroczny i momentami gotycki ton, jak i niezły melodyjny refren, co bez wątpienią wychodzi na dobre, jeśli wezmiemy pod uwagę, że to jednak Batman. Z drugiej strony szali Gotham City wnosi trochę spokoju i promieniującego optymizmu. (Odradzam jednak stanowczo okropne teledyski obu piosenek).
Oczywiście to te dwa utwory mają grać pierwsze skrzypce, jednak pomiędzy nimi a resztą nie ma już tak wiekiej przepaści jak w Batman Forever, gdzie bezsprzecznie królowała wspomniane już powyżej doskonała kapela z Irlandii i Seal. Tutaj ta granica już się zaciera, ponieważ kolejne kawałki to już w tym przypadku nie tylko bezbarwne tło - są porównywalnie przyjemne dla ucha, a w mojej własnej opini fragmentami nawet lepsze. Na krażku dominuje właściwie głównie rock, ale wyraźnie słychać też odrobinę rapu (Look Into My Eyes), dance (Poison Ivy), techno (Underworld) i soul (True To Myself / Fun For Me). Gitarowymi riffami i przyjemymi uderzeniami perkusji popisują się słynni członkowie zespołu R.E.M., pięknie śpiewa Jewel, od swojej najlepszej strony pokazują się chłopaki z Goo Goo Dolls, naśladować Cher z dobrym skutkiem próbuje Lauren Christy, a dynamicznie "kręci" Arkarna. Ostatnia pozycja płyty to powtórzenie w zasadzie otwierającej piosenki, z tym tylko wyjątkiem, że w znacznie wolniejszym tempie. Ogółem można potraktować jako drobną ciekawostkę, ale głównie dla osób, którym spodobało się brzmienie The Smashing Pumpkins. Dla pozostałych na własną odpowiedzialność. Polecam tylko w przypadku, jeśli ktoś ma problemy z zaśnięciem.
Z całą odpowiedzialnością mogę zapewnić, że nikt, kto przesłucha ponad 70 minut zawartej tutaj muzyki, nie będzie żałował tego czasu. Album nie jest żadną rewelacją, ale można go uznać na pewno za udane wydanie. Nie bez powodu w 1997 roku płyta przez jakiś czas była na rynku najlepiej sprzedającym się albumem z muzyką filmową. Zamiast chociażby kolejnego seansu Batmana i Robina na ekranie telewizora polecam dwukrotne przesłuchanie sobie tej płyty. Z pewnością sprawi ona więcej przyjemności słuchaczowi aniżeli płaskie dialogii George'a Clooneya i Chrisa O'Donnella. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta: gdyż, po pierwsze, muzyka na płycie nie ma zbyt wiele wspólnego z muzyką zawartą w filmie, a po drugie, na krążku znowu nie ma co szukać ducha filmu, co chociaż raz w przypadku takich składanek na coś się przydaje.