Pierwsze dekady istnienia sztuki filmowej nie były najlepszymi dla adaptacji komiksów. Filmy na podstawie tej równie młodej jak X muza sztuki pozostawiały wiele do życzenia, zarówno miłośnikom kina jak i komiksów. Charakteryzowały się zazwyczaj niezwykle niskim budżetem, co pociągało za sobą poważne zmiany w stosunku do oryginału i mało znaną obsadę na liście płac. Filmowe adaptacje komiksów o Spider-manie, Batmanie i Hulku swoją sztucznością mogły co najwyżej wzbudzić uśmiech politowania na twarzach widzów. Najczęściej były to po prostu tanie, tandetne, produkcje telewizyjne. Dopiero w przypadku "Supermana" z roku 1978 postanowiono w końcu wyłożyć kwotę wystarczającą na zrealizowanie wizji dorównującej oryginałowi. "Superman" był filmem przełomowym dla adaptacji komiksowych, po raz pierwszy producenci odważyli się zainwestować taką sumę w ekranizację opowiadania obrazkowego. Po raz pierwszy też w obsadzie pojawiło się kilku znanych i docenianych przez krytykę i widzów aktorów (Marlon Brando, Gene Hackman). Sukces pierwszego Supermana pociągnął za sobą powstanie kolejnych kontynuacji, prezentujących niestety coraz niższy poziom. Inteligentny widz był straszony przez twórców takimi pomysłami, jak Superman cofający czas za pomocą zmiany kierunku obrotu Ziemi (sic!). Ogólnie jednak filmy te były godną wersją historii Kryptończyka ze "złotego okresu".
Zapewne czytelnik nie obeznany z historią komiksów amerykańskich zapyta w tej chwili o wyżej wspomniany "złoty okres".
Otóż jak wiadomo wydawnictwo DC (wydawca komiksu "Superman") istnieje na rynku już od wielu dekad. Przez ten czas doszło do ogromnego nagromadzenia wątków i bohaterów w wydawanych dotychczas seriach. Komiksowe uniwersum było zwyczajnie zaśmiecone różnymi podrzędnymi bohaterami typu: Superboy'a, Supergirl, a nawet Superpsa. To właśnie ten okres w historii amerykańskich komiksów nazywany był "złotym". Pod koniec lat 80-tych historie o superbohaterach raziły starszych czytelników swoją naiwnością i głupotą na tyle bardzo, że odbiło się to na sprzedaży... Postanowiono więc zrobić porządek w wydawnictwie DC i przeprowadzić czystki. Zapoczątkowano "Kryzys na nieskończonych ziemiach", cross-over które zakończyło się usunięciem większości podrzędnych bohaterów i swoistym restartem najpopularniejszych serii (m.in."Supermana", "Batmana" i "Wonder Woman"). Mogliśmy obserwować drugie narodziny tych ikon komiksu amerykańskiego. Komiksy zostały poddane kuracji odmładzającej, która miała uczynić je przystępnymi dla nowych pokoleń czytelników. Ten wielki przełom zbiegł się w czasie z pojawieniem się tak genialnych pozycji, jak "Strażnicy" Moore'a, "Powrót Mrocznego Rycerza" Millera, "DareDevil:Born again" Millera, pokazujących jak wiele można wycisnąć ze zwykłej historii o superbohaterach. Komiksy te stanowiły pierwsze oznaki nadchodzącego przełomu w świecie komiksów, stanowiły preludium do powstania wydawnictw pokroju Vertigo, oferujących komiksy dla bardziej wyrobionych czytelników. Jednak, jakby na przekór tym tendencjom, filmowe adaptacje nadal raziły swoją naiwnością, twórcy zakładali że fanom można wcisnąć każdy chłam. I w tym przełomowym dla amerykańskiego komiksu okresie, postanowiono stworzyć filmową adaptację "Batmana".
Początkowo reżyserię planowano powierzyć braciom Coen, ostatecznie jednak projekt oddano w ręce Tima Burtona, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Burton w opozycji do dotychczasowych komiksowych filmów, postanowił zrobić film strawny zarówno dla fanów oryginału, jak i dla miłośników X muzy. Idealnie dobrał składniki : uczynił historię na tyle wiarygodną, że nie śmieszyła dorosłych widzów swoją komiksową konwencją, jednak na tyle wierną oryginałowi, że jedynie najbardziej fanatyczni wielbiciele Mrocznego Rycerza mogli nie polubić tego filmu. Pomimo, że film jest gęsty od mrocznego, gotyckiego klimatu, rodem z kart komiksu, to Burtonowi w ramach komiksowej konwencji udało się przemycić do filmu smaczki zauważalne jedynie dla kinomaniaków. Gangster zabity przez Jokera, dążącego do przejęcia władzy w mieście, sposobem artykulacji i wyglądem, do złudzenia przypomina kreację Marlona Brando z "Ojca Chrzestnego". Scena walki Batmana z jednym z bandziorów budzi nieodparte skojarzenie z "Poszukiwaczami Zaginionej Arki", zaś wygląd miasta nawiązuje do filmu "Metropolis". Cały film jest swoistym hołdem dla niemieckich ekspresjonistów.
Interesująca jest postać Bob'a, prawej ręki Jokera. Czy to zupełny przypadek, że nosi imię twórcy postaci Batmana, Boba Kane'a ? Czy scenę, w której Joker zabija z wyrachowaniem swojego pomocnika, można uznać jako symboliczne pożegnanie z przestarzałą wersją Batmana, stworzoną w "złotym okresie" komiksów ?Być może jest to nadinterpretacja, niemniej z twórcami takimi jak Tim Burton, nigdy nie można być niczego pewnym - żadnej wersji nie należy przedwcześnie odrzucać. W kwestii obsady pierwszy "Batman" wyznaczył kierunek którym podążyły kolejne części tego filmu. W filmie przewija się plejada zarówno wybitnych jak i niezwykle popularnych w tamtych okresie aktorów. W głównej roli wystąpił Michael Keaton, z którym Burton miał już okazję pracować przy kręceniu "Beetlejuice". Jako Jokera obsadzono świetnego jak zwykle Jacka Nicholsona, który co prawda nie przypomina go posturą , ale trzeba przyznać, że w postać morderczego żartownisia wcielił się idealnie. Dziennikarkę Vicky Vale, pierwszą z wielu kolejnych filmowych kobiet Wayne'a, wcieliła się Kim Basinger, aktorka ciesząca się w tamtym okresie popularnością za sprawą roli we wzbudzającym kontrowersje "9 i pół tygodnia". Na drugim planie przewija się wiele innych ciekawych postaci, jak choćby Robert Wuhl jako Knox czy znany ze "Star Wars" Billy Williams jako Harvey Dent.
Muzyka wspaniale uzupełnia obraz, bywa zarówno pompatyczna jak i mroczna, stanowi jeszcze jeden z elementów budujących atmosferę w filmie.
Jako fan komiksu muszę jednak zwrócić uwagę na dwie rzeczy...
Uczynienie Harvey'a Denta afroamerykaninem jest zabiegiem niezrozumiałym. Trudno pojąć czym jest spowodowany ten coraz powszechniejszy obecnie zabieg. Dotknęło to choćby bohaterów adaptacji "Daredevila" i "Catwoman". Czyżby była to kolejna forma wyrażenia politycznej poprawności ?
A może jest to spowodowane wyrachowaniem producentów, którzy do każdego z obecnie powstających filmów, usiłują przemycić jakiegoś czarnoskórego bohatera, z którym mogliby się utożsamiać jego pobratymcy ?
Jest to tym bardziej irracjonalne, gdy spojrzymy na to z perspektywy całego cyklu filmów o Batmanie.
Otóż ten sam Harvey Dent pojawia się w "Batmanie Forever", jednak pokazany jest już zgodnie z oryginałem jako biały prawnik, przemieniony na skutek wypadku z chemikaliami w groźnego psychopatę Two-Face'a.
Drugim zgrzytem jest sama postać Batmana.
Czytelnicy mający w pamięci pełne dynamiki kadry komiksów, w których pogromca przestępców był szybkim i zwinnym wojownikiem zwalczającym przestępczość, oglądając sztywne, pozbawione dynamiki ruchy Keatona mogą odczuwać dyskomfort.
Należy jednak przyznać reżyserowi, że za pomocą tego zabiegu Batman jest jeszcze bardziej majestatyczny, sprawia wrażenie odrealnionej postaci, której kule się nie imają. Burtonowski Batman nie musi uchylać się przed kulami, on po prostu przyjmuje je ze spokojem, niczym ukąszenia komara.
Burton w pierwszym "Batmanie" wyznaczył sobie kierunek, którym podążył w nakręconej kilka lat później kontynuacji : było jeszcze mroczniej, bardziej gwiazdorsko i ogólnie na tyle ambitnie, że producenci się przestraszyli.
Przestraszyli na tyle mocno, że nakręcenie dwóch kolejnych filmów zlecili już Schumacherowi, który niestety poszedł tropem poprzedników Burtona, rozumując, że adaptacja komiksu powinna być kolorowa, efekciarska i nie wymagająca od widza zaangażowania choćby cząstki intelektu..
Czym to się skończyło? Wszyscy doskonale wiemy.
Można to przełożyć ponownie na odpowiednik w świecie komiksów.
Po pierwszym zachwycie nad zmianami poczynionymi w świecie superherosów, uniwersum na nowo zaczęło się zaludniać nieskończoną ilością superbohaterów i nie odłącznych superłotrów.
Historie z tzw. "głównego nurtu" mimo, że znacznie poważniejsze niż te tworzone pół wieku wcześniej i osiągające często wysokie nakłady, znów zaczęły razić naiwnością.
Na szczęście obecne bogactwo rynku pozwala czytelnikowi w każdym wieku cieszyć się odpowiadającymi mu historiami.
Klienci wymagający od komiksów strawy nie tylko wizualnej, lecz również intelektualnej mogą sięgnąć po wydawnictwa takie jak Vertigo i M.A.X.
Szkoda, że podobnego wyboru nie ma w przypadku komiksowych adaptacji - przeważająca większość serwowanych nam filmów jest bliższa wersji Schumachera, niż tej Burtona.
Aby nie kończyć tego tekstu pesymistycznym akcentem przypominam, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Filmy takie jak "Droga do zatracenia", czy nadchodzący "Batman Begins" przywracają nadzieję na porządne adaptacje komiksów.
Jak dotąd jednak żadna ekranizacja przygód superbohatera nawet nie zbliżyła się poziomem do wizji Burtona.
Ciekawe czy film Christophera Nolana wyjdzie z tego starcia obroną ręką ?
Wierzę, że tak się stanie i mam nadzieję, że tym razem nie zawiodę się na panach z Holywood.