|
Pełnometrażowy film o Batmanie planowano już od czasu sukcesu pierwszego "Supermana". Z projektem byli wiązani tacy reżyserzy jak Ivan Reitman czy bracia Coen, jednak w końcu za film zabrał się Tim Burton, twórca znany ze zwariowanych, dość oryginalnych filmów. Kiedy reżyser zatrudnił do roli tytułowej Michaela Keatona, aktora znanego dotychczas z kilku raczej mało ambitnych komedii, wszyscy oczekiwali powrotu znanego z lat 60, wesołego i balansującego na granicy autoparodii klimatu.Całe szczęście, stało się inaczej. Burton podobno zdecydował się na reżyserię filmu pod wpływem komiksu Franka Millera "The Dark Knight Returns" (a nawet planował wierną adaptację tego dzieła). I chwała mu za to.
Fabuła nie jest skomplikowana. Film rozpoczyna scena, w której Batman łapie dwóch rabusiów. Policja i prasa jednak nie chcą uwierzyć w istnienie tajemniczego mściciela. Jedynie dziennikarz Aleksander Knox próbuje dociec prawdy, razem z piękną (a jakżeby inaczej) reporterką Vicki Vale. Poznajemy też trochę już niezrównoważonego gangstera, Jacka Napiera oraz serię wydarzeń, które doprowadziły do jego przemiany w Jokera. Szaleniec przejmuje "władzę" nad miastem, likwidując byłego szefa i niewygodnych gangsterów. W końcu zaczyna terroryzować miasto swoim zabójczym gazem Smilex, jednocześnie próbując poderwać Vicki, która jednak zdążyła się już zakochać w Bruce Wayne, alter ego Batmana. Bohater oczywiście spieszy na ratunek miastu i ukochanej, w miedzy czasie odkrywając, że Joker jest odpowiedzialny za morderstwo jego rodziców. Finałowy pojedynek rozegra się na ulicach Gotham City, i będzie to pojedynek na śmierć i życie.
Jak widać, jest to historia skonstruowana na wytartym już do granic możliwości schemacie "dobry kontra zły", składająca się z klasycznych już motywów jak "ukochana czeka na ratunek" czy "miastu grozi niebezpieczeństwo". Co z tego, skoro wszystko jest przedstawione w naprawdę dobry sposób, nie uwłaczający inteligencji widza. Na dodatek scenarzysta szanuje materiał źródłowy, czyli komiks. Mamy tu, więc prokuratora Harveya Denta, czyli przyszłego Two Face (jednak już obsadzenie go czarnoskórym aktorem uważam za totalną głupotę), również Vicki Vale ma swój rodowód w komiksach. Kolejne, ważne dla komiksowej serii postacie - Alfred i nieprzekupny komisarz Jim Gordon też tu są.
Jest jednak parę zgrzytów, które mogą denerwować szczególnie hardcorowych fanów. Po pierwsze nie mamy tu nic na temat treningu Bruce'a Wayne'a. To, co działo się z nim po śmierci rodziców, w jaki sposób trenował oraz dlaczego przybrał akurat symbol nietoperza - tego tu nie ma, choć może jest to efekt zamierzony, dodający postaci aury tajemniczości.
W komiksach przeszłość Jokera przed wypadkiem w fabryce była raczej nieznana (nawet wersja Alana Moore'a z komiksu "Killing Joke" nie jest tą definitywną), w filmie zyskał on imię oraz został gangsterem. Mi osobiście odpowiada ten zabieg, zwłaszcza, że dalej wypadki toczą się już jak trzeba - czyli przymusowa kąpiel w kadzi z chemikaliami.
No i w końcu największy minus. Joker mordercą rodziców Batmana. Dla zwykłego widza jest to dobry chwyt, dodający bardziej dynamicznego oddźwięku konfrontacji tych postaci. Jednak ten wątek prowadzi do kolejnego przekłamania - Batman pragnący zemsty, wysadzający przy okazji w powietrze kryjówkę Jokera oraz otwierający ogień na ulicy. Za każdym razem kończy się to śmiercią podwładnych szaleńca. Przecież Batman nie zabija. Nawet w sławnym "The Dark Knight Returns" bohater decyduje się nie przekraczać tej granicy. Mimo wszystko należy zwrócić uwagę, że w pierwszych komiksach autorstwa Billa Fingera i Boba Kane Mroczny Rycerz bez większych oporów pozbawiał swoich przeciwników życia.
Przejdźmy teraz do aktorstwa, które jest niewątpliwie jednym z większych atutów filmu. Obsadzenie Michaela Keatona jako Batmana / Bruce'a Wayne'a od samego początku budziło wiele kontrowersji, bowiem aktor jest raczej niski i, że tak powiem, nie posiada urody typowej dla komiksowego playboya. Na szczęście, Keaton udowodnił, że jest dobrym aktorem. Jego Bruce jest wyraźnie czymś udręczony (w końcu zamordowano mu rodziców), i z całą pewnością ma pewne problemy psychiczne (w końcu przebiera się za nietoperza). Jest w filmie scena, w której Vicki pyta się go na przyjęciu "który to Bruce Wayne ?", na co ten odpowiada "Nie jestem pewien". W taki oto sposób pokazane zostało rozdwojenie jaźni bohatera, który wytworzył sobie w głowie dwie osobowości. I Keaton doskonale to pokazuje, raz jest beztroski i zwyczajny(w scenach z Vicki) a raz poważny i skoncentrowany (w scenie, gdy Joker zabija gangstera przed ratuszem). Natomiast jego Batman jest taki, jaki być powinien - mroczny, małomówny, budzący respekt, z kamienną twarzą i cynicznym uśmieszkiem. Michael Keaton sprawił, że widz jest w stanie uwierzyć, że taka postać może istnieć naprawdę.
Prawdziwą gwiazdą jest bez wątpienia Jack Nicholson jako Joker / Jack Napier. On również z wyglądu nie przypomina komiksowego odpowiednika, jednak jego występ jest po prostu oszałamiający. Aktor zagrał "na luzie" i jednocześnie z pasją, łącząc w postaci elementy psychopatycznego mordercy i osoby o "niezwykłym" poczuciu humoru. Tu pojawia się jednak pewien problem, bowiem Nicholson wyraźnie przyćmiewa Batmana, który ma mniej czasu na ekranie i czasem wydaje się, że to Joker jest głównym bohaterem filmu. Ale nie jest to czas stracony. Joker w wykonaniu Nicholsona po dziś dzień pozostaje jednym z najlepszych filmowych czarnych charakterów - jest odrażający i zły do szpiku kości, jednocześnie budząc sympatię widza.
Kim Basinger zagrała zwyczajnie, bez większych ambicji, chociaż postać Vicki jest po prostu schematyczna i bezbarwna - tutaj wystarczy uroda i mocny głos. Basinger te warunki bez wątpienia spełnia. W rolach drugoplanowych zdecydowanie wyróżniają się Robert Wuhl jako Knox, Michael Gough jako Alfred, (chociaż i on trochę odbiega wyglądem i zachowaniem od pierwowzoru) oraz oczywiście świetny, Jack Palance jako nikczemny Carl Grissom. Zupełną pomyłką są natomiast Pat Hingle w roli Gordona i czarnoskóry Billy Dee Williams jako Harvey Dent - tu już odbiegający od komiksu wygląd jest niczym nieuzasadniony, mimo że oboje zagrali bez zarzutu.
Najmocniejszą jednak stroną tego filmu jest jego realizacja. Tim Burton spisał się świetnie. Film jest przesiąknięty gotyckim, przytłaczającym i mroczny klimatem. Miasto Gotham to rzeczywiście cuchnące, odrażające i jakby trochę odrealnione miejsce. Wszędzie panuje ciemny granat, widać pełnię księżyca, wszechobecna jest także gęsta mgła. Burton zastosował ciekawy zabieg, łącząc w filmie lata współczesne (samochody, różnego rodzaju gadżety) i trzydzieste XX wieku (ubiory, pistolety, sposób przedstawienia gangsterów - to wszystko zaczerpnięte z konwencji, noir). Przez to film staje się naprawdę niezwykły, bo, mimo że nie ma tu żadnych fantastycznych elementów, to obraz wydaje się być daleki od naśladowania realizmu. Dodatkowo, jest w filmie wiele scen tak charakterystycznych dla Tima Burtona, jak choćby powolne wynurzenie się ręki ze ścieków czy wreszcie pogawędka Jokera z trupem.
Osobną "gwiazdą" filmu jest Batmobil. Imponujący, budzący respekt i faktycznie bardzo piękny wóz zrobił prawdziwą karierę, będąc jednocześnie znakiem rozpoznawczym filmu. Oprócz Batmobila mamy również samolot (Batplane), którego pokazanie na ekranie stało się pretekstem do wielu znakomitych efektów specjalnych.
Na osobną uwagę zasługuje kostium Batmana. Twórcy zrezygnowali z klasycznego materiału na rzecz gumy. Kostium, jaki jest, każdy widzi. Dodaje bohaterowi powagi, budzi grozę - czyli doskonale się prezentuje, czego raczej nie można by było powiedzieć o kostiumie w stylu Supermana. Niestety, aktor w tym kostiumie ma widoczne problemy z poruszaniem się, co ma negatywny wpływ na sceny walki przedstawione w filmie, które po prostu rażą sztucznością.
Kolejnym elementem jest muzyka. Danny Elfman stworzył coś niezwykłego, we wzorowy sposób ilustrującego film. Muzyka jest podniosła, pompatyczna, (chociaż bywa i bardziej nastrojowo - na przykład scena zabójstwa rodziców Wayne'a), a przez wszystko przewija się legendarny już dziś motyw przewodni, jeden z najbardziej rozpoznawalnych w historii kina. Dodatkowo w filmie pojawiają się też utwory autorstwa Prince'a, które doskonale pasują do tych dwóch scen z Jokerem.
Bardziej wyrobionego widza bez wątpienia cieszą liczne nawiązania do klasyki kina. Wygląd miasta Gotham w oczywisty sposób przywołuje na myśl "Metropolis" (1927). Do tego legendarnego filmu nawiązuje też finałowa scena pojedynku na szczycie katedry - dwoje wrogów walczących o kobietę. Historia Jokera przywodzi na myśl film "A Phantom of the Opera" (wersja z 1943 roku), gdzie tytułowy czarny charakter posiada zdeformowane przez kwas oblicze i zakochuje się w dziewczynie, która darzy uczuciem stróża prawa - brzmi znajomo?. Inne odniesienia dotyczą między innymi "Vertigo" (1958 - scena gdy Joker prowadzi Vicki schodami na szczyt katedry) Alfreda Hitchcocka, "Patton" (1970 - scena gdy pociski z Batwinga dziwnym trafem omijają Jokera) i wielu, wielu innych.
Jest również sporo nawiązań do samych komiksów, szczególnie tych pierwszych. W jednym z komiksów z lat sześćdziesiątych Joker, z beretem na głowie, wparował do Wayne Manor aby ukraść pewien obraz, wypowiadając zdanie "Behold the Joker... artist of crime!" - widoczna inspiracja sekwencji demolowania muzeum i artystycznych ambicji szaleńca w filmie. W "Detective Comics" #31 Batman jedzie Batmobilem wraz z Julie Madison, która próbuje rozmawiać z bohaterem, ten jednak milczy - podobnie jak w filmie. W "Batman" #1 bohater w swoim samolocie za pomocą zamontowanych pistoletów atakuje Hugo Strange'a, co było kolejną inspiracją twórców, tym razem chodzi o strzelającego w Jokera i jego ludzi Batwinga.
Podsumowując, mimo kilku drażniących szczegółów "Batman" to film naprawdę udany. Posiada wszystko, czego wymaga się od "tych" filmów - charyzmatyczny bohater i jego barwny przeciwnik, wspaniała realizacja i gwiazdorska obsada, a wszystko to podane w bardzo stylowy sposób, udowadniając, że kino rozrywkowe wcale nie musi być płytkie i głupie.
Chociaż film jedynie dotyka wątków psychologicznych dotyczących głównego bohatera, w głównej mierze koncentrując się na efektownej wizualizacji dość przeciętnego scenariusza, to żaden fan komiksów nie powinien być zawiedziony - to pierwszy poważny, mroczny Batman, jakiego było nam dane zobaczyć na dużym ekranie.
Ocena: 5,5 nietoperka (minus za zrobienie z Jokera mordercy Wayne'ów i niemożność odwrócenia głowy przez Batmana :D)
Autor:
Milord