- Mam tylko 10 minut, a tyle tematów. Będę się więc śpieszył. Zauważyłem, że w kilku ostatnich filmach nie wykorzystał pan żadnych piosenek, tylko samą muzykę ilustracyjną. Jak to możliwe, żeby tak postępował człowiek, który napisał scenariusz do muzycznego filmu Car Wash?
Jeśli chodzi o
Car Wash to Norman Whitfield, który zrobił muzykę do tego filmu, skomponował również piosenki idące w parze z akcją filmu. Jednak najczęściej włączenie piosenki do filmu jest sporym problemem. Można dać ją w filmie w podkładzie, uzasadniając to np. włączeniem szafy grającej, albo oddzielnie - co wyrywa ją z kontekstu, bo piosenka pasuje na ogół tylko do konkretnego momentu w filmie. Jeśli chodzi o
Batmana i Robina oraz
Batmana Forever, to w obu filmach dzieje się tak wiele, że dodanie jeszcze piosenki byłoby wrzuceniem do barszczu o jednego grzyba za dużo.
- Zacznijmy od początku. Czy reżyserowanie było pańskim wielkim marzeniem już w dzieciństwie?
O tak! Wychowałem się w bardzo biednej dzielnicy Nowego Jorku jeszcze przed nastaniem telewizji, o ile potrafi pan to sobie wyobrazić. Od dziecka zbierałem komiksy z Batmanem. Mogę powiedzieć, że dorastałem w cieniu rzucanym przez pobliskie kino. Cały wolny czas spędzałem oglądając filmy lub czytając komiksy. Kręcąc Batmana i Robina czułem, że udało mi się urzeczywistnić moje dwie wielkie życiowe pasje. Postanowiłem zostać reżyserem filmowym, kiedy miałem 7 lat. To, do czego doszedłem, przeszło jednak moje najśmielsze oczekiwania i marzenia. Uważam, że jestem wielkim szczęściarzem /puka w krzesło/.
- W swojej bardzo bogatej karierze ma pan na koncie współpracę w Woody Allenem. Czy to było dla pana, jako przyszłego reżysera ważne doświadczenie?
Pracując z Woody Allenem byłem odpowiedzialny za casting i plan zdjęciowy. Pierwszy film, jaki z nim zrobiłem, to Sleeper /Śpioch/. Przyznaję, że nauczyłem się od niego bardzo wiele. To, co najbardziej zapamiętałem, to wspaniała atmosfera, jaka panowała planie filmów Allena, to, że wszyscy czuli się tam bardzo naturalnie. Przed Woodym z trzema reżyserami, którzy byli wręcz tyranami. Wtedy wydawało mi się, że filmy kręci się właśnie w taki sposób, ale zmieniłem zdanie, gdy zacząłem pracować z Woodym. On zachęcał wszystkich, by pracowali w zespole, każdy mógł powiedzieć na planie to, co naprawdę myślał, nie było żadnych "głupich" pomysłów. Wówczas pomyślałem sobie, Boże, jeśli kiedyś będę miał tyle szcześcia, że zostanę reżyserem, to będę kręcił filmy właśnie w taki sposób jak on. Wiedziałem już, że cała ekipa musi być jak rodzina, każdy musi się w niej dobrze czuć. Woody jest nadal moim największym fanem. Po każdej mojej premierze Woody przesyła mi ten sam fax lub dzwoni, mówiąc zawsze to samo: Świetnie się spisałeś, następnym razem idź na większe ryzyko. Dostaję taką samą wiadomość od 25 lat.
- Wygląda na to, że Allen ma dla pana gotową formułkę.
Tak, to prawda. /śmiech/
- Co więc musi wiedzieć reżyser, by sprawić, żeby aktorzy czuli się dobrze u niego na planie?
Myślę, że trzeba sobie zdawać sprawę z odpowiedzialności i z przywileju, jakim jest praca z aktorem. Aktor daje każdemu reżyserowi swoją twarz, ale także swój los, swój talent, swoją karierę i swoją przyszłość. To wszystko jest w rękach reżysera. Zadziwiają mnie reżyserzy, którzy widzą w aktorach swoich wrogów. To czyste szaleństwo. To tak, jakby malarz uważał za wroga farbę. Nie mogę kręcić filmów bez aktorów, dlatego próbuję stworzyć im odpowiednią atmosferę na planie, tak jak to robił Woody Allen, gdy z nim pracowałem. To pomaga aktorom dawać z siebie to, co mają najlepszego.
- Można śmiało powiedzieć, że ma pan fantastyczną rękę do aktorów, bo począwszy od filmu Ognie świętego Elma po Batmana i Robina ma pan na planie zazwyczaj aktorską drużynę marzeń. Jak to się robi?
Tak, Boże, sam nie wiem, jak to się dzieje. Wiem tylko, że jeśli kiedyś zostałbym wyrzucony w krzesła reżysera, to byłbym świetnym szefem castingu, bo zawsze miałem wspaniałe, najlepsze ekipy aktorskie. Nie wiem, jak to określić, ale chyba czuwa nade mną jakiś dobry duszek castingowy, gdzieś tam, na górze, bo zawsze miałem w swoich filmach najwspanialsze gwiazdy.
- Ciekaw jestem pana opini na temat supergwiazd, z którymi pan pracował. Jaka na przykład jest Julia Roberts?
Julia Roberts jest o wiele poważniejszą aktorką niż ludzie powszechnie uważają. Rola w filmie Pretty Woman zdarzyła się jej, gdy była bardzo młoda i teraz wszyscy chcą w niej tylko widzieć "pretty woman". To tak jak z Anthony Perkinsem, który zagrał w filmie Psychoza i potem do śmierci chciano, by ciągle grał tę samą rolę. Myślę, że Julia, o ile tego naprawdę chce, może zagrać dosłownie wszystko. Uważam, że ma ogromne pokłady wrażliwości, inteligencji i masę fascynacji, których jeszcze nikt nie wykorzystał.
- A Sandra Bullock?
Sandra jest jedną z najbardziej rozsądnych i miłych osób, z jakimi pracowałem. Jest bardzo piękna i utalentowana. Ma duszę, a to jest znacznie ważniejsze niż uroda czy talent.
- A Michael Douglas?
Michael Douglas jest rewelacyjnym aktorem. Uważam, że rola, którą zagrał u mnie w Upadku była świetna. On sądzi, że to jego największe osiągnięcie aktorskie, a ja się z tym zgadzam. Michael jest niepowtarzalnym człowiekiem. Jesteśmy przyjaciółmi od ponad 20 lat. On był producentem mojego filmu Linia życia. I uważam go za członka mojej rodziny.
- Skoro mówimy o gwiazdach, to dlaczego pana zdaniem modelki robią karierę w świecie filmu, natomiast gwiazdy rocka - nie. Wprawdzie w Batmanie i Robinie raper Coolio zagrał epizod, ale to Basinger czy MacDowell zrobiły karierę filmową, a nie Madonna czy Bowie?
Tak, zgadza się. Myślę, że jest wiele słynnych aktorek, które zaczynały jako modelki. Choćby Lauren Bacall czy inne piękności z przeszłości. Mam wrażenie, że to, co przydarza się gwiazdom rocka, można nazwać przerostem sławy.
- Czy ma pan na myśli ich próżność?
Nie, chodzi o ich wizerunek i pozycje. Gwiazdy rocka są tak wielkie, że kiedy ludzie widzą je na ekranie w filmie, to nawet jeśli grają dobrze swoje role, publiczność nadal nie może zapomnieć, kim one są. Uważam, że Sting jest bardzo dobrym aktorem, że Madonna była dobra jako Evita, że dobrze zagrała. Problem polega jednak na tym, że większość ludzi nie widzi na ekranie Evity tylko Madonne grającą Evitę. Czasami trudno jest również tym gwiazdom odseparować siebie samych od swoich rockowych osobowości.
- Pozwolę sobie teraz na polski akcent w naszej rozmowie. Przypuszczam bowiem, że zna pan Polańskiego. A może widział pan filmy Kieślowskiego?
Roman Polański był jednym z pierwszych ludzi, jakich poznałem, gdy przeniosłem się do Los Angeles. Kręcił wtedy akurat Chinatown. Był to okres jego największej sławy w Ameryce, już po nakręceniu Dziecka Rosemary. Widziałem też jego poprzednie filmy - Nóż w wodzie i Matnię. Był moim przyjacielem i jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Jego Lokator to fantastyczny film, jest na liście moich 10 ulubionych filmów. A w ogóle mam kilku polskich przyjaciół, więc kiedy myślę o Polsce, to wzbiera się we mnie miłość. Czuję pewną więź z Polską, choć nigdy tam nie byłem, bo mam polskich przajaciół i pracowałem z wieloma wspaniałymi Polakami. Andrzej Bartkowiak, który jest świetnym operatorem kamery, zrobił ze mną Upadek. Miałem przyjemność z nim pracować, a potem poznałem jego całą rodzinę.
- A Kieślowski?
Ten, co nakręcił Czerwony, Biały i Niebieski? O, tak. To jeden z moich ulubionych reżyserów. My nie potrafimy wymawiać tego nazwiska tak dobrze, jak pan. Kiedy pytają mnie o 10 moich ulubionych filmów zawsze wymieniam Niebieski, Biały i Czerwony, bo uważam je za jeden film. Myślę, że jedną z największych tragedii, jaka wydarzyła się w świecie kina, jest fakt, że ten geniusz zmarł zaraz po zrobieniu swojej trylogii. Chciałby zobaczyć więcej jego filmów. Wiem, że zrobił Dekalog. Nie można tego zobaczyć w Ameryce. Jeśli mógłby pan załatwić kasetę i mi przesłać, byłbym panu bardzo wdzięczny.
- Zrobię to z przyjemnością.