THE DARK KNIGHT
Kiedy trzy lata temu wychodziłem zachwycony z pokazu przedpremierowego Batman Begins, nie mogłem doczekać się nie tylko kolejnego seansu tego znakomitego filmu, ale i tego, co zapowiadała pojawiająca się w ostatniej scenie karta Jokera. Minęły trzy lata, po czas których oczekiwania wobec filmu urosły do niebotycznych rozmiarów. W starciu z nimi bardzo łatwo było przegrać, jednak Christopher Nolan nakręcił film, który tym oczekiwaniom nie tylko sprostał, ale je zwyczajnie przebił.
The Dark Knight jest filmem zupełnie innym od swojego poprzednika. O ile
Batman Begins można najprościej określić mianem filmu przygodowego, tak w przypadku
Mrocznego Rycerza mamy do czynienia z pełnokrwistym filmem sensacyjnym, mocno zahaczającym o thriller. Przy okazji niech nikogo nie zmyli oznaczenie wiekowe PG-13; owszem, w wielu scenach ograniczenia jakie nakłada są chwilami aż nazbyt wyraźne, trzeba jednak przyznać, że mimo tej niesławnej kategorii udało się Nolanowi zrobić odpowiednio mocny film, czego przykładem choćby absolutnie genialna, legendarna już sztuczka z ołówkiem w wykonaniu Jokera.
Scenariusz The Dark Knight zachwyca bogactwem wydarzeń i łatwością, z jaką lawiruje wśród tych wszystkich wątków, zwrotów akcji i postaci. Na ekranie dzieje się mnóstwo, czasami może nawet zbyt wiele, ale Nolan nigdy nie traci kontroli nad swoim filmem. Kipiące od emocji sceny akcji są tylko przerywnikiem dla tego, o co w Mrocznym Rycerzu chodzi naprawdę - o ludzi. To nie fantastycznie nakręcone pościgi, bijatyki, eksplozje i strzelaniny są najważniejsze, ale bohaterowie i to właśnie takie sceny jak "przesłuchanie" Jokera, rozmowa w szpitalu czy wreszcie dramatyczny finał dostarczają najwięcej emocji. Scenariusz The Dark Knight urzekł mnie również czymś innym, a mianowicie przełamywaniem schematów. Co prawda scena z barkami skończyła się tak jak się skończyła, a dziecko któremu przystawiono pistolet do głowy przeżyło (w końcu to wciąż wysokobudżetowy film hollywoodzki), to jednak film Nolana zaskakuje oryginalnymi rozwiązaniami, których próżno szukać nie tylko wśród innych ekranizacji komiksów. Najlepszym przykładem jest chyba zakończenie filmu, którego interesujące drugie dno i dwuznaczność bardzo łatwo przegapić.
Aktorsko film prezentuje bardzo wysoki poziom, nie odbiegający (poza jedynym wyjątkiem, ale o tym za chwilę) od tego, co widzieliśmy w
Batman Begins. Ponownie znakomici są Bale, Caine i Oldman. Maggie Gyllenhaal z powodzeniem zastąpiła Katie Holmes, nadając Rachel nieco więcej wdzięku i dojrzałości, aczkolwiek muszę powiedzieć że - jako jeden z nielicznych zwolenników roli Holmes w poprzednim filmie - byłoby lepiej dla ciągłości serii, gdyby aktorka wcieliła się w tę postać ponownie. Trudno. Prawdziwym zaskoczeniem jest natomiast Anthony Michael Hall, którego... praktycznie nie ma w filmie. Gdyby nie odcinki prowadzonego przez jego postać programu
Gotham Tonight, udostępnione jako część marketingu filmu, możliwe, że mógłbym go w kinie zwyczajnie przegapić.
Aaron Eckhart wypadł świetnie jako Harvey Dent, jednak aktor rozwinął skrzydła dopiero jako Two-Face. Z jednej strony przerażający, z drugiej budzący współczucie. Dwie Twarze według Nolana to nie gangster z rozdwojeniem jaźni, ale skrzywdzony człowiek, który szukając zemsty staje się tym, z czym sam wcześniej z powodzeniem walczył. Brzmi to może banalnie i mało oryginalnie, ale w filmie wypada znakomicie.
O roli Heatha Ledgera napisano już chyba wszystko. Absolutnie nie chcę tutaj dowodzić tego, czy zmarły w styczniu aktor zasługuje na Oscara czy też nie (choć uważam, że tak), bo tak naprawdę nie ma to znaczenie. Dość powiedzieć, że w moich oczach to najlepszy czarny charakter w historii kina. Ledger, o czym wspominało wielu recenzentów, całkowicie zniknął w tej roli. I nie jest to tylko zasługą prostej, za to bardzo skutecznej charakteryzacji, dzięki której aktor w ogóle nie jest do siebie podobny. Joker Ledgera to rola totalna, której każdy aspekt, począwszy od sposobu poruszania, a na mimice kończąc, został od podstaw opracowany przez aktora. Ilekroć Joker pojawia się na ekranie, dosłownie nie można oderwać od niego oczu. Specyficzne miny, manipulacja głosem... genialna, po prostu genialna rola. Oczywiście Ledger nie miałby nad czym pracować, gdyby nie fantastycznie napisana rola, z wybornymi dialogami na czele. Bracia Nolanowie zrobili chyba najlepszą z możliwych rzeczy i, jak to określił sam reżyser, uczynili Jokera żywiołem, który przewija się przez film. Również porównanie do rekina ze
Szczęk jest jak najbardziej trafne. Żadnego originu, żadnej wydumanej motywacji. Joker Nolana jest, jak sam siebie określa, niczym pies ganiający za samochodami. Nie wie co zrobi, gdy już jakiś dogoni, ale robi to, bo sprawia mu to przyjemność. Genialne w swej prostocie.
Zdjęcia Wally'ego Pfistera są jeszcze bardziej zachwycające niż poprzednio, ponownie wyborna jest muzyka duetu Howard-Zimmer. Miłośnicy genialnych soundtracków Danny'ego Elfmana (do których sam się zaliczam) będą pewnie znowu narzekać na brak wyrazistego motywu przewodniego, dla mnie to jednak kawał wspaniałej, klimatycznej muzyki.
Czy
The Dark Knight ma jakieś wady? Oczywiście. Niektóre wątki czy postaci (Scarecrow!) aż prosiły się o szersze potraktowanie, kilka kwestii może dialogi są nieco zbyt patetyczne, nie brakuje paru drobnych dziur w scenariuszu, a kilku ekscytującym scenom, jak pościg z udziałem ciężarówki Jokera czy - zwłaszcza - przyjęcie u Wayne'a, brakuje kulminacji z prawdziwego zdarzenia. Nie zmienia to jednak faktu, że
Mroczny Rycerz dostarczył mi niezapomnianych emocji i dwa dni po seansie wciąż nie mogę przestać o nim myśleć. Nie chcę bawić się w przyklejanie etykietek i nazywać film Nolana arcydziełem, ani używać dziwacznych, niemających sensu porównań w stylu "Ojciec Chrzestny filmów komiksowych". Wyszedłem z kina z tym rzadkim przeświadczeniem, że właśnie obejrzałem wyjątkowy, wspaniały film.