Pierwsza projekcja ekranizacji "Batmana" (1989) w reżyserii Tima Burtona wywołała w USA prawdziwą sensację i sprawiła, że przed amerykańskimi kinami ustawiły się kolejki po bilety, co było niewątpliwie miarą wielkiego sukcesu owej produkcji. W naszym kraju przyjęto jednak ten film z dość mieszanymi uczuciami. Polski widz nie był przygotowany na gotycką stylistykę dzieła Burtona, na jego czarny humor i dekadencką atmosferę. Dla części publiczności, zwłaszcza pożeraczy akcji i efektów specjalnych, był to obraz zbyt trudny w odbiorze, dla bardziej wyrobionego widza - zbyt infantylny. Większość nie znała komiksu Boba Kane'a i jego późniejszych kontynuacji, w których starano się zachować mroczną aurę oryginału. Nie docierały także do nas wcześniejsze adaptacje przygód Człowieka Nietoperza: ani przeznaczony raczej dla dzieci serial TV, ani kinowa wersja z 1966 roku, wyglądająca jak kiepska parodia i rażąca naiwnością realizacji. Kolejne części "Batmana" zyskały sobie jednak w Polsce znacznie większe zainteresowanie, można więc chyba z perspektywy kilkunastu lat stwierdzić, że i do nas zawitało zjawisko Batmanii. Warto zastanowić się, jakie są jej kulturowe i psychospołeczne przyczyny.
ASFALTOWA DŻUNGLA
Już od pierwszych scen nie mamy wątpliwości, w jakim świecie się znajdujemy. Wszechobecne zło, czające się w zakamarkach ulicznych wąwozów z upiornymi wieżowcami, stroje i samochody stylizowane na lata 40., wnętrza przepełnione elementami nieco faszyzującego art deco (ogromne, groźnie wyglądające posągi i kariatydy) przywodzą na myśl "czarny" kryminał gangsterski z czasów swej największej świetności. Odnajdujemy atmosferę słynnej "Asfaltowej dżungli" i klasycznych już dzisiaj ekranizacji powieści Raymonda Chandlera (chociażby "Wielki sen"), warto też przypomnieć "Sokoła maltańskiego" ze znakomitą kreacją Humphreya Bogartha.
Milioner Bruce Wayne (Michael Keaton) ze zmęczoną, naznaczoną cierpieniem twarzą (w dzieciństwie był świadkiem brutalnego morderstwa popełnionego na rodzicach), będzie musiał samotnie stawić czoło "miastu bezprawia": bezwzględnym gangsterom, skorumpowanym policjantom, a nawet ulicznym rzezimieszkom, jak to widzimy w scenie otwierającej film. W pierwszej części obserwujemy także, delikatne jeszcze w stosunku do następnych, elementy krytyki systemu demokratycznego. Władze miasta są kompletnie bezsilne wobec zorganizowanej przestępczości, a ciemnoskóry prokurator wygłasza z uśmiechem amanta gładkie mowy o poskromieniu bandytyzmu, lecz na owych frazesach się kończy. Oto prawdziwe oblicze Gotham City, którego nazwę zaczerpnięto z dziewiętnastowiecznej satyry Washingtona Irvinga, opisującej ówczesny Nowy Jork.
Niezbędny jest zatem "mocny człowiek", który w masce Nietoperza pomści skrzywdzonych i poniżonych. Początkowo jednak w oczach mieszkańców Gotham jest figurą podejrzaną i niebezpieczną, bliższą raczej Draculi niż Zorra, chociaż niby walczącą ze złem, to jednak w jakiś sposób w nie uwikłaną. Panuje powszechne przekonanie, że Człowiek Nietoperz wypija krew ze swoich ofiar. Typowa dla klasycznych kryminałów jest postać wścibskiego dziennikarza, który usiłuje zgłębić zagadkę samotnego mściciela z błoniastymi skrzydłami. Dotrzeć do tajemnicy Wayne'a udaje się dopiero ambitnej reporterce Vicki Vale (Kim Basinger), spełniającej w tym obrazie rolę nieodzownego blond wampa. Na prawdziwą femme fatale będziemy jednak musieli poczekać dopiero do części drugiej. Vicki wzbudza obsesyjną namiętność w obłąkanym przestępcy Jokerze (Jack Nicholson), jest bowiem typową "nagrodą dla zwycięzcy". Gangster Jack Napier (wbrew komiksowej wersji ujawniający się zresztą pod koniec filmu jako zabójca rodziców Wayne'a), przeistaczający się po kąpieli w żrącym kwasie w psychopatycznego i groteskowego potwora, otwiera sporą galerię przeciwników Batmana. Jako Joker staje się nie tylko figurą z talii kart (niepotrzebną w wielu grach, ale w niektórych decydującą), lecz także cyrkowym klownem. Barwny, pełen efektownego blichtru, ale i przerażający ze względu na nagromadzoną w nim plejadę odmieńców (warto przypomnieć tutaj niezwykły horror z lat 30.: "Dziwolągi" Toda Browninga) świat cyrku to w kolejnych "Batmanach" stała opozycja wobec społeczności Gotham, której broni Człowiek Nietoperz. Wspaniała jest w części pierwszej symboliczna sekwencja karnawałowej parady, kiedy to radosna feeria zamienia się w holocaust. Z ogromnych balonów w formie dziecinnych zabawek gangsterzy wypuszczają trujący gaz, zabijający dziesiątki ludzi. Joker obnaża chciwość i inne najniższe instynkty mieszkańców miasta molocha. Ten samozwańczy wódz kwestionuje wszelkie wartości, jakie oficjalnie wyznają - warto przypomnieć także scenę, w której niszczy z radością barbarzyńcy dzieła sztuki eksponowane w miejskiej galerii. Wszelkie zasady życia społecznego zostają dzięki niemu szyderczo wykpione i odwrócone na opak.
Batman staje do walki z przestępcą we wnętrzu monstrualnej katedry, opustoszałej i zrujnowanej. Wiara w nadludzkiego zbawiciela ratuje miasto przed totalną zagładą. Na pewno niesamowity walc Jokera ze zniewoloną Vicki i późniejsze starcie demonicznych herosów na wieży kościelnej, przyozdobionej figurami odrażających gargulców, na długo pozostały w pamięci widzów. Scena ta zapisała się także na trwałe w historii kina.
SADOMASOCHISTYCZNY BUDUAR
Część drugą, zatytułowaną po prostu "Powrót Batmana" (1992), należy uznać za artystycznie ciekawszą i psychologicznie bogatszą od swojej poprzedniczki. Zdaje się, że właśnie w owym obrazie ekscentryczny reżyser wypowiedział się pełnym głosem. Z tym większym żalem przyjęli później fani Burtona producenckie decyzje o powierzeniu realizacji następnych części komu innemu. Wracając jednak do "Powrotu", to właśnie tutaj krytyka instytucji demokratycznych, a także perwersyjna seksualność wystąpiły szczególnie silnie i znalazły swą wyrazistą symbolikę.
Prolog filmu zapowiada prawdziwą igraszkę konwencjami horroru i czarnej komedii. Scena w której dziwaczne, arystokratycznie zdegenerowane małżeństwo pozbywa się niechcianego niemowlaka potworka, wrzucając je do kanału jest czytelną aluzją do znanej serii pastiszowych filmów grozy "Addams Family", opowiadającej dzieje równie makabrycznej rodzinki. Następnie akcja przeskakuje o 33 lata. W kanałach Gotham wylęga się lokalny Antychryst - Człowiek Pingwin (Danny de Vito). Dlaczego właśnie sympatyczne skądinąd pingwiny, nie zaś, powiedzmy, ogromne szczury, zamieszkują podziemia wielkiego miasta i stają się w tym obrazie symbolem piekielnych mocy, pozostanie chyba na zawsze tajemnicą autorów opowieści.
Pingwin terroryzuje miasto podczas przedświątecznych zakupów przy pomocy zmotoryzowanego, odzianego w cyrkowe stroje gangu, noszącego w charakterze masek ogromne czaszki, przywodzące na myśl zaduszkowe obrzędy Halloween i meksykańskie "parady śmierci". Działającemu tym razem wspólnie z policją Batmanowi udaje się wszakże dość łatwo spacyfikować zakłócających spokój napastników. Prawdziwe kłopoty zaczynają się, kiedy Człowiek Pingwin dosłownie i w przenośni wychodzi z podziemia. Co ważne: porywa uprzednio dziecko burmistrza, aby je potem pozornie "uratować", motyw pozbycia się bądź utraty dziecka przewija się więc przez cały film. Jego wyrodni rodzice już nie żyją - obiektem zemsty wzgardzonego i odrzuconego ze względu na swą inność osobnika staje się więc całe społeczeństwo.
Do spółki z amoralnym milionerem Maksem Shreckiem (Christopher Walken) diaboliczny Pingwin próbuje sięgnąć po władzę nad miastem. Szermując popularnymi hasłami walki o prawa dla mniejszości, paraliżując opozycję demagogią poprawności politycznej, a przy tym świntusząc i dowcipkując ile wlezie, zdobywa sobie popularność wśród otumanionych mas i pnie się szybko po szczeblach demokratycznej machiny wyborczej z nadzieją na objęcie stanowiska burmistrza. Mamy do czynienia z karykaturalnym obrazem struktur właściwych dla wolnego świata, w którym coraz częściej zdobywają władzę i robią zawrotne kariery osobnicy odpowiednio atrakcyjni medialnie, umiejętnie pozyskujący głosy wyborców błyskotliwymi, populistycznymi sloganami. Pingwinio - kapitalistyczna intryga pali jednak na panewce, jak to się zdarza w baśniach. Rozżalony i zawiedziony stwór wraca do podziemia. W odwecie nie tylko więzi Shrecka, którego obwinia za swoją klęskę, zamierza także dokonać rzezi niewiniątek na wszystkich niemowlakach w Gotham. Wydaje się to przejrzystą aluzją do toczącej się na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci XX wieku publicznej debaty na temat etycznych i biologicznych aspektów dopuszczalności aborcji. W intencji twórców filmu najwyraźniej każda egoistyczna próba pozbycia się dziecka ma w konsekwencji jak najgorsze skutki.
Skoro już poruszyliśmy temat zasad moralnych i problemów różnego rodzaju mniejszości, usiłujących znaleźć dla siebie właściwe miejsce w demokratycznym społeczeństwie, pora zwrócić uwagę na czołową w tym filmie postać kobiecą, jaką jest przewrotna i fascynująca Selina Kyle, bardziej znana jako Kobieta Kot (Michelle Pfeiffer). Stanowi ona kolejne wcielenie na długiej liście filmowych kobiet demonicznych. Początkowo wydaje się typową głupiutką blondynką, zahukaną sekretarką potężnego Shrecka. Jedyną cechą wyróżniającą jest jej słabość do kotów. Dopiero kiedy ujawnia niebacznie bystrość obserwacji i sporą dozę niekobiecej rzekomo inteligencji, pryncypał wyrzuca ją z pracy... przez okno. Udaje się jej ocalić życie, ale psychika od tej chwili ulega istotnej deformacji.
W czarnym, skórzanym, uwydatniającym kobiece kształty kombinezonie i tajemniczej kociej masce, uzbrojona w metalowe pazury, wysokie obcasy i pejcz Selina rozpoczyna swoją prywatną wendetę na mężczyznach - jedną z jej ofiar stanie się Batman. Ujawnia się tutaj mroczna strona kobiecej psychiki. Romans Kocicy z Nietoperzem od początku do końca naznaczony jest symboliką walki płci, mieszanką pożądania i nienawiści, w której wzajemne pieszczoty nierozerwalnie związane są z zadawaniem bólu. Figura pięknej, bezlitosnej damy z pejczem, wciśniętej w obcisły strój, jest bowiem ilustracją sadomasochistycznych fantazji przewijających się od wieków w kulturze europejskiej, by przypomnieć tylko dzieła markiza de Sade'a, czy "Wenus w futrze" Sachera-Masocha, aż po współczesne "skórzane" filmiki. Obrazek okrutnej i władczej pani wiązał się niemal zawsze z lękiem przed nadmierną emancypacją kobiet, pokazaną jako perwersja i wynaturzenie. Przypomnijmy jeszcze w tym miejscu bardzo zmysłową scenę, w której Kocica ląduje w łóżku Pingwina (skojarzenia z zoofilią pozostawiam na boku). Nie dochodzi między nimi do fizycznego zbliżenia, lecz oboje dręczą się psychicznie, wytykając wzajemnie charakterologiczne defekty i ułomności. Posępna wizja przesyconego okrucieństwem i przemocą świata bliska jest rzeczywiście konstrukcjom literackim de Sade'a. Odnosząc jednak postać Seliny do współczesnej rzeczywistości, możemy stwierdzić, że w "Powrocie Batmana" odnajdujemy obok karykatury demokracji i politycznej poprawności, również karykaturę wojującego feminizmu. Odpowiedzią na owe społeczne zwyrodnienia mają być żelazna pięść i wola mocy nadludzkiego bohatera, a także przywiązanie do anglosaskiej tradycji, uosobione w wiernym słudze i wychowawcy Bruce'a, starym lokaju Alfredzie (Michael Gough). Tradycja plus rządy silnej ręki - oto ratunek dla rozwydrzonego zachodniego świata. Trudno zresztą orzec na pewno, czy Burton traktuje owo przesłanie poważnie, czy też serwuje je nam z przymrużeniem oka. W końcu w jego świecie nikt nie jest doskonały, włącznie z samym Batmanem, który także jest przecież odmieńcem.
KOZETKA DOKTORA FREUDA
Komercyjne decyzje producentów sprawiły, że wraz z filmem "Batman Forever" (1995) wkroczyliśmy w świat tzw. "Batman Lite", którą to pogardliwą nazwę wywiedziono w Ameryce z określeń niskokalorycznych produktów spożywczych. Wybitnego artystę Tima Burtona zastąpił Joel Schumacher, specjalista od efekciarskich, pełnych tricków widowisk, obliczonych na nieskomplikowaną percepcję małolatów. Zamiast naznaczonego piętnem cierpienia Michaela Keatona główną rolę zagrał Val Kilmer o pięknym, acz nieco bezmyślnym obliczu. Transformacji uległa też estetyka Gotham City: zamiast posępnych, gotyckich wizji mamy przez cały czas roziskrzony wielobarwnymi światłami lunapark, w którym groza osiąga wymiar wyłącznie groteskowy. Swój styl zmieniła nawet rezydencja Bruce'a Wayne'a, stała się bowiem letnim pałacykiem o dużych oknach i przyjemnym dla oka wystroju wnętrz. A jednak reżyser trzeciej części z uporem powtarzał, że właśnie w tym filmie udało się najgłębiej spenetrować problem podwójnej tożsamości Batmana.
Sprawa ta przewijała się już w poprzednich częściach w sposób nieco bardziej subtelny. Przytoczyć należy scenę, w której Bruce usiłuje wyznać Vicki kim naprawdę jest, albo słowa Pingwina: "Zazdrościsz mi, bo ja naprawdę jestem dziwolągiem, a ty musisz zakładać maskę". Owo nieco schizofreniczne rozdwojenie jaźni, spowodowane traumatycznym przeżyciem z dzieciństwa, przywodziło na myśl odkrycia Zygmunta Freuda, dotyczące funkcjonowania ludzkiej podświadomości. W wersji Schumachera te psychologiczne problemy uległy pewnemu strywializowaniu, aczkolwiek zyskały na wyrazistości.
W roku 1955 brytyjski psychiatra Frederic Wertham, zwalczający kulturę masową z pozycji konserwatywnych, w książce "Uwiedzenie niewinnego" zarzucił komiksowym "Batmanom" szerzenie i propagowanie kryptofaszyzmu i antyfeminizmu, a także homoseksualizmu. "Pokazanie zbyt bliskiego związku Batmana z młodym wspólnikiem - pisał Wertham - wzbudza niepożądane seksualne fantazje u młodzieży". Temat został zaskakująco szybko podchwycony przez znaczną część zachodniej krytyki, jakby teza konserwatywnego Brytyjczyka ujawniła głęboko skrywane lęki i obsesje. Tym bardziej, że rolę młodziutkiego pomocnika Batmana zagrał w wersji z 1966 roku nieletni chłopiec. Trzeba także zauważyć, iż film Schumachera dostarcza również powodów do tego rodzaju dociekań.
Cyrkowy akrobata Dick Grayson (Chris O'Donnel) stracił całą swoją rodzinę podczas występu, do czego przyczynił się jeden z władców przestępczego świata Gotham, Harvey Dent, zwany Dwie Twarze (Tommy Lee Jones) z powodu trwałego zniszczenia połowy oblicza, za które winą obciąża Batmana. Osierocony Dick zostaje przygarnięty przez majordomusa Wayne'ów, Alfreda. Pod wpływem czułej opieki dwóch starszych od siebie mężczyzn zamienia się w stałego domownika luksusowej rezydencji i partnera Batmana o pseudonimie Robin.
Jeszcze bardziej interesująca wydaje się para przeciwników, reprezentujących siły zła. Wspomniany już Dwie Twarze i obłąkany naukowiec Edward Nygma (Jim Carrey) jako Człowiek Zagadka zdobywają "rząd dusz" nad Gotham City dzięki emisji niezwykle silnych fal radiowych. Dostrzegamy w tym przypadku dość uproszczoną krytykę wszechwładnych w sensie kształtowania masowych opinii i upodobań mediów. Jaskrawo kobiece zachowania Zagadki, jego piskliwy głos, farbowane włosy, ostry makijaż, wyzywające gesty jako żywo przypominają występy z lokalu dla transwestytów. Obaj gangsterzy, działając w parze od mniej więcej połowy filmu, stają się, w wulgarnym, stereotypowym przerysowaniu, jak gdyby krzywym zwierciadłem pary Batman i Robin. Reprezentuje te właśnie cechy związku dwóch mężczyzn, jakich bohaterowie pozytywni pragnęliby raczej uniknąć. Świadom owych psychologicznych raf, reżyser wprowadził do akcji kolejną atrakcyjną blondynkę. Doktor Chase Meridian (Nicole Kidman) jako autorytet w dziedzinie kryminalistyki i psychologii ma być remedium na wszelkie poplątane dewiacje czwórki głównych postaci. Patrząc jednak na jej nieporadne próby analizy psyche Batmana. Robina i ich przeciwników, trudno jakoś w to uwierzyć. W tym obrazie ponętnej kobiecie przypadła bowiem niezbyt atrakcyjna rola damskiego parawanu.
ŚWIĘTA RODZINA
Podświadomie uwarunkowana konieczność znalezienia jak największej liczby kobiecych alibi dla bliskiej przyjaźni Nietoperza i jego Drozda zyskuje w filmie "Batman i Robin" (1997) wymiar wręcz absurdalny. Tym razem w postać Batmana wcielił się znany z seriali telewizyjnych przystojniak George Clooney, którego męskość zdaje się być niepodważalna. Przydano mu za partnerkę atrakcyjną i kompletnie bezbarwną charakterologicznie modelkę, plączącą się po akcji bez żadnego poza tym powodu. Robin dla odmiany nawiązuje związek z siostrzenicą Alfreda, Barbarą Wilson (Alicia Silverstone), która wprawdzie przedzierzga się w końcu w Batgirl, niemniej cała opowieść mogłaby się równie dobrze bez niej obyć. O wiele ciekawszą postacią jest Pamela Isley vel Trujący Bluszcz (Uma Thurman). Obsesyjnie oddana idei ekologii, postanawia wspólnie z poszukującym w brylantach lekarstwa dla zapeklowanej w wielkim słoju i pozostającej w letargu chorej żony Mr. Freeze'em (Arnold Schwarzenegger) zamrozić świat, aby mógł się odrodzić wolny i oczyszczony z "chorej narośli", jaką jest rzekomo ludzkość. Tropikalne otoczenie Bluszczu skojarzone z lodownią Mroza jest atrakcyjnie wizualne i pozwala połączyć Raj z Piekłem ("Adam i Evil" - powiada o owej parze Pan Mróz).
Kobieta Bluszcz potrafi zabijać pocałunkiem i rozsiewać podniecające feromony, którymi kusi zarówno Batmana, jak i jego młodego przyjaciela, prowokując pomiędzy nimi męską rywalizację. Aktorka, kreując postać prawdziwej femme fatale, w sposób zabawny i trochę pastiszowy nawiązała do dwóch słynnych kreacji Marleny Dietrich : "Blond Wenus" w scenie striptizu goryla podczas kabaretowego występu oraz "X-47", kiedy podczas walki sprawdza stan swego makijażu w klindze sztyletu.
Mimo wysiłków reżysera, aby dorównać pod względem estetycznym wersjom Burtona (zwróćmy choćby uwagę na sceny dziejące się w szpitalu dla obłąkanych), czwarta historia przygód Nietoperza wraz z jej mało skomplikowanymi bohaterami nieuchronnie osuwa się w stronę mydlanej opery. Ponieważ wszystkie pozytywne postaci i związane z nimi wątki animowane są pragnieniem uratowania śmiertelnie chorego Alfreda, umyka gdzieś zasadniczy temat poprzednich filmów, czyli walka z rozszalałymi namiętnościami złoczyńców. Z tego powodu obraz ten jest dziełem nieznośnie ckliwym, a chwilami zwyczajnie pustym i nudnym. Podstawową wartością staje się stworzenie "prawdziwej" rodziny, do której doszlusowują kolejne osoby. Nie łudźmy się jednak: owa Batmania familia pozostaje ciągle grupką zaprzyjaźnionych i połączonych wspólnotą interesów dziwaków i samotników, z których każdy dźwiga swój własny problem. Czyżby było to znamieniem naszych czasów? Obecnie, u progu nowego tysiąclecia, powszechnie narzeka się na zanik, a w każdym razie poważne kurczenie się tradycyjnych więzi międzyludzkich, społecznych i emocjonalnych. Raczej nie odpowie nam na te wątpliwości powstająca właśnie kolejna część "Batmana".
POWRÓT DO ŹRÓDEŁ
Film zatytułowany "Batman - Początek", którego premiera zapowiadana jest na czerwiec 2005 roku, intryguje wszystkich Batmaniaków na całym świecie. Wiadomo już, że scenariusz nawiązuje do klasycznych komiksów i ukazuje przemianę młodego Bruce'a Wayne'a w Człowieka Nietoperza. Pewien niepokój budzi fakt, że jego pierwszym mentorem ma być, według prasowych doniesień, żółtoskóry mistrz walk ninja, ponieważ jak dotychczas całej serii udało się uniknąć bezpośrednich związków ze stylistyką dalekowschodniego "kina kopanego", chyba że w ironicznym kontekście. Później jednak znajdziemy się już w dobrze nam znanej mrocznej scenerii Gotham City, miasta pełnego oszalałych mafiosów i skorumpowanych urzędników. Wiemy już, że przeciwnikami młodego Batmana (Christian Bale) mają być niesamowity doktor Jonathan Crane, zwany Strach na Wróble (Cillian Murphy) i gangster Carmine Falcone (Tom Wilkinson). Reszta obsady zapowiada się dosyć imponująco, pojawią się bowiem na ekranie Liam Neeson, Michael Caine, Morgan Freeman i Rutger Hauer. Reżyser Christopher Nolan stwierdził publicznie, że jego "Początek" w sposób silniejszy nawiąże do klasycznych już filmów Tima Burtona. Miejmy nadzieję, że nie są to jedynie pobożne życzenia ambitnego twórcy i obraz ten będzie godnym uzupełnieniem, a może nawet zwieńczeniem słynnej filmowej sagi.
Pisarz i eseista, autor licznych powieści m.in. serii "Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer". W latach 1995-97 współpracował z "Gazetą Wyborczą - Łódzką" i był redaktorem prowadzącym dodatek Tygodnik Kulturalny "Verte", gdzie publikował recenzje teatralne oraz eseje o teatrze, filmie i literaturze. Swoje eseje filmowe publikował także w miesięczniku "Kino". Od roku 1996 jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, w tym samym roku otrzymał nagrodę Towarzystwa Kultury Teatralnej za osiągnięcia w dziedzinie "prasa popularyzatorem teatru".