Data wydania: 2006 (USA) Scenariusz: Andersen Gabrych, Bill Willingham Rysunki: Rysunki: Pete Woods, Bit, Giuseppe Camuncoli, Sandra Hope Ilość stron: 128
Komiksy spod znaku Nietoperza przechodzą poważny kryzys. Jesteśmy zalani kiepskimi scenariuszami z regularnych serii o Mrocznym Rycerzu, w szczególności Batman i Gotham Knights. W obu przypadkach scenarzyści wymyślają rzeczy, które najtwardsi fani herosa mieli jedynie w koszmarach - Hush to nie Thomas Elliot, śmierć Poison Ivy, zmartwychwstanie Jasona Todda. Za takie pomyłki scenarzyści powinni od razu dostać dożywotni zakaz pisania bat-tytułów. Do tej listy scenarzystów wpisuję jeszcze Billa Willinghama, który w historii War Crimes (którą teraz recenzuję) popełnił jedną z najgorszych pomyłek w historii całej mitologii.
O czym jest właściwie ta historia? W wielkim skrócie - Bruce dostaje kasetę, na której jakiś facet opowiada o całym życiu Stephanie i jej śmierci. Oczywiście, Batman wkracza do akcji, jednak nieoczekiwanie na scenie pojawia się jego... oszust, który chce zmieszać go z błotem i pokazać z jak najgorszej strony. I nieuzasadniony powrót Jokera. Do czasu, na szczęście.
Przypomnijmy, że zakończenie War Games miało za zadanie przygotować nas na powrót warunków towarzyszących Batmanowi w epoce Year One. Z tej zapowiedzi scenarzyści wywiązują się znakomicie - znów widzimy Bruce'a, detektywa, zdanego wyłącznie na siebie, swoją wiedzę, prymitywne sztuczki śledcze oraz swego wiernego lokaja Alfreda. Ale "sam" wcale nie oznacza tajemniczy. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że War Games wykreowało nowy wizerunek tego bohatera, który jest jeszcze gorszy od Batmana - dowódcy grupy zamaskowanych bojowników dobra. To "publiczny" Batman, który ma tyle wspólnego z "miejską legendą", co fiat 126p z nowiutkim porsche. W moim odczuciu, Nietoperz to postać mroczna, nieujawniająca się przed ludźmi, zamknięta w sobie. Wytwarzająca aurę tajemniczości, przez co wiele osób nie wierzy w jego istnienie. A co mamy w War Crimes? Batman biegający po salach szpitalnych, klękający przed memoriałem katedralnym. Podkreślmy fakt, że w obu przypadkach uczestniczą zwykli ludzie. W telewizji mówi się o nim na równi z prezydentem USA, a wszyscy wiedzą o jego istnieniu. Nigdy nie widziałem zdrowego na umyśle fana komiksu, który lubiłby Batmana chadzającego po ulicy, w tłumie ludzi, jak gdyby nigdy nic.
Wątek z Batmanem-oszustem jest bardzo oklepany. Ile to razy widzieliśmy (i lepiej) w starszych numerach pokryzysowcyh, jak np. The Many Deaths od Batman i Batman #402-403. No i sam fakt, że to Czarna Maska, jest w moim odczuciu... hmmm... niesmaczny. Niesmaczny, aczkolwiek logiczny i zgodny z fabułą.
W niektórych momentach historia sprawia wrażenie niedokończonej. Jak Aleksandra Kosov została znaleziona przez policjantów w tunelach kolejowych Gotham? Za co sąd miałby niby skazać Komisarza Akinsa? Są to, niestety, pytania retoryczne.
Do plusów można zaliczyć występ Jokera i jego intencje w sprawie śmierci Spoiler. Jego wątek jest, bodaj, najlepszy w całej historii. Bez zbędnego gmatwania, szaleniec wyznaje prosto, dlaczego powrócił. Niestety, oprócz jednej akcji z "kwaśnymi zabawkami", to antagonista ten dostaje ciągle po twarzy. Tendencja z Husha robi swoje. I nie pomagają tu nawet bardzo dobre monologi szaleńca.
A teraz przejdę do scenariuszowego sedna. Do czegoś, co mnie zabolało najbardziej. "Śmierć" Leslie Thompkins. Najbardziej wiarygodny dowód na to, że Willingham nie nadaje się na scenarzystę komiksów o Batmanie. Jej argumenty, dla których pozwoliła umrzeć Stephanie, są nieprzekonywujące. W ogóle, co to za pomysł, by z niej robić morderczynię? Każdy, kto jest obeznany w starszych historiach, zgodzi się ze mną, że Leslie wspierała jak mogła Bruce'a w jego krucjacie. A teraz, ot tak po prostu, ją to zmęczyło? Zrozumiałbym to, gdyby lekarka była od samego początku przeciwna wojnie Wayne'a. Ale tak nie jest. A skoro jesteśmy przy tym temacie - dialog Bruce'a z Leslie jest wyjątkowo nudny i sztampowy. Powtórzenie tego, co się kiedyś słyszało, bez żadnego powiewu świeżości. Jedynie podobał mi się kadr, gdy Bruce mówi: "Które dziecko nie oddałoby fortuny za powrót swych rodziców" i dwa ostatnie kadry przedostatniej strony o powód jego walki ze zbrodnią. Ale to wcale nie zmienia mojego odczucia w sprawie afrykańskiej sceny. Na dodatek Willingham zdawał sobie sprawę, że czytelnicy będą niemile zaskoczeni takim przebiegiem sprawy. Trafnie ocenił to jeden z użytkowników forum o Fables, który stwierdził, iż przez takie numery Willingham jest głupkiem. Nuff said.
Rysunki. Pete Woods, o ile w Detective Comics #809 postarał się stworzyć dobry klimat nor, z brutalną sceną niczym z dobrego horroru, o tyle w 810 sprawia wrażenie, jakby się śpieszył. Rysunki są niedokładne i w pewnych momentach prostackie (scena bijatyki przebranego za Batmana Sionisa z Rodriguezem). Na jednym z kadrów głowa Cluemaster'a wygląda jakby była wielkości balonu. A postacie, gdy mówią, wyglądają tak, jakby żuły gumę. No i ten Joker, strasznie brzydki w obu numerach. Jakby miał wadę wymowy. BLE!
Giuseppe Camuncoli prezentuje styl kreskówkowy, pełen żywej interakcji. Jednak jego postacie sprawiają wrażenie, jakby chorowały na skrzywienie kręgosłupa. Szczególnie widać to u Batmana. Sądzę, że miało mu to nadać nieco groteski i mroku. Nie udało się, moim skromnym zdaniem. Pogratuluję natomiast koloryście, który wiedział, kiedy zastosować czarno-brązowe kolory, a kiedy pełną paletę.
Tak się kończy jeden z czarnych (by nie powiedzieć najczarniejszych) rozdziałów w dziejach mitologii o Batmanie. Dzięki Bogu, gdyż sądzę, że nigdy więcej nie spotkam Willinghama z swoim talentem z spierniczania sprawy. Trzeba się teraz zastanowić nad przyszłością tych miesięczników. Pomysły wyżej wymienionego i Liebermana w Gotham Knights, Batmanie i Robinie to dowód na to, że brakuje im pomysłów. Dlatego tworzą iście skandaliczne fabuły, przez co cześć czytelników traci wiarę w polepszenie sytuacji. DC powinno wykorzystać potencjał, jaki kryje się w osobie Granta Morrisona (który podpisał ostatnio z wydawnictwem kontrakt na wyłączność). Z całą pewnością mogę stwierdzić, że on przywróci nam Batmana takiego, jakiego widzieliśmy w Azylu Arkham - zamkniętego w sobie bohatera, okrytego mrokiem, chorującego na małą schizofrenię. Przydałby się również nowy zespół graficzny. Takie talenty, jak bracia Kubert, Jock czy Tony S. Daniel mogą nadać wizerunek świata Mrocznego Rycerza, o jakim marzą czytelnicy. A potrzeba tak niewiele...