Spotkanie Batmana i Drakuli było nieuniknione. Dwie legendarne postacie, które mnóstwo łączy, jak i dzieli. Zarówno wygląd zewnętrzny (wszyscy chyba pamiętają jak w
Powrocie Mrocznego Rycerza "...mutantów zaatakował wielki mężczyzna ubrany jak Drakula..."), upodobanie do działania w nocy, mroczny i ponury nastrój opowieści. Te cechy sprawiają, że aż prosi się o spotkanie tytanów, z których każdy jest czempionem swojej strony odwiecznego konfliktu dobra i zła. Wydawałoby się, że to pojedynek idealny. Ale niestety, im są więksi, tym cięższy ich upadek...
Batman & Dracula: Red Rain to jeden z najsłynniejszych Elseworldów. Jest tak popularny, że doczekał się dwóch kontynuacji. Słyszałem o nim tyle dobrego, że usiadłem do lektury z wielkimi nadziejami i może to był powód mojego rozczarowania.
Przede wszystkim zupełnym nieporozumieniem jest... sam Drakula. No właśnie - przeciwnik, który miał być najważniejszą zaletą tej opowieści zawodzi na całej linii. To, że jest słynnym Transylwańskim hrabią, a nie jakikolwiek inny wampir stworzony na potrzeby tego komiksu, jest właściwie kwestią czysto umowną. Ani w wyglądzie, ani w zachowaniu nie przypomina Vlada Palownika. To nie arystokratyczny Książe Ciemności, którego znamy z filmowych ról czy to Chritophera Lee, czy Gary'ego Oldmana. Już chyba prędzej mógłby się w niego wcielić Enrique Pleksiglas. Nie wiadomo też, dlaczego właściwie Drakula przybył do Gotham. Występuje on raczej w roli "losowy szwarccharakter + losowy plan zagłady miasta". A przecież Hrabia Drakula to fascynująca postać, za którą stoi dużo więcej, niż tylko arsenał nieziemskich mocy i zęby jak ze złego snu ortodonty.
Ostatecznie jednak nastrój opowieści o Księciu Ciemności rezygnuje i razem z szansą na wykorzystanie potencjału tego komiksu idą na piwo, kiedy na scenie pojawia się Tanya i jej oddział zbuntowanych wampirów (Aż trudno człowiekowi uwierzyć, że tak tam naprawdę pisze. Moench chyba zamiast przeczytać "Drakulę" Stokera kupił wydanie HC i bił się nim po głowie, zanim to wymyślił). Jeżeli ktokolwiek uważa, że wampirzyca w obcisłym lateksowym wdzianku z maszynową kołkownicą w ręku pasuje do historii o Drakuli, powinien chyba rozważyć chyba leczenie w zakładzie zamkniętym. Ja poczułem się, jakbym nagle zamiast czytać
Batman & Drakula znów oglądał
Blade'a, czy coś podobnie przepełnionego nastrojem subtelnej grozy.
Ogólnie można odnieść wrażenie, że bardziej niż na nastrój i właściwe przedstawienie Drakuli, (który miał szansę być jednym z najciekawszych dotychczasowych przeciwników Batmana), postawiono na dawane przez znaczek "Elseworld" na okładce możliwości. I tak posiadłość Wayne'a wylatuje w powietrze razem z Jaskinią, Batman powoli sam staje się wampirem, a nawet wyrastają mu skrzydła (wiem, wiem - "?!?" chciałoby się rzec. Od kiedy to wampirom wyrastają skrzydła z pleców? Mogą się zmieniać w nietoperze i umieją latać, ale to nie znaczy, że mają na stałe takie skrzydła na plecach. Zresztą w tym komiksie przytrafia się to tylko Wayne'owi, diabli wiedzą czemu). Wszystko to jest bardzo radykalne i czyta się, nie powiem, z zainteresowaniem, ale tak naprawdę niekiedy bardziej szkodzi niż pomaga całej historii - o ile ciekawsza byłaby walka Batmana z Drakulą, gdyby Wayne nie dorównywał swojemu przeciwnikowi nadprzyrodzonymi mocami i musiał pokonać go korzystając ze swojej inteligencji, taktu i determinacji!
Rysunki Kelly'ego Jonesa spisują się o niebo lepiej, a miejscami są naprawdę świetne. Chociaż nadal daleko im do tego, na co zasługiwał ten komiks, a raczej zasługiwałby przy odpowiednio mrocznym i nastrojowym scenariuszu. Wyobraźcie sobie tylko spotkanie tych dwóch Mrocznych Rycerzy narysowane przez Tima Sale'a, Michaela Zulli albo Dave'a McKeana!
Zdaję sobie sprawę, że po przeczytaniu tej recenzji historia
Red Rain jawi się jako raczej kiepska. To nie do końca prawda. To dobrze narysowany, sprawnie napisany, nawet wciągający komiks. Po prostu miał wszelki potencjał, by być komiksem wielkim, nawet wybitnym. Aż trudno czytając go nie myśleć o wszystkim, co powinno zostać zrobione inaczej, a czego w ogóle nie powinno być, szczególnie, jeśli, jak ja, uważa się za wzór opowieści o wampirach
Drakulę Coppoli, a nie
Blade'a czy
Underworld.
Ostatnim nomen omen, gwoździem do trumny jest tu, nie będący bynajmniej adaptacją, film
The Batman vs. Dracula, w którym przedstawiono ten pojedynek dużo lepiej i choć nie ma tam tyle krwi, a Batmanowi nie rosną zęby, nastrój jest de facto mroczniejszy, a Drakula naprawdę jest Drakulą, a nie jakąś mdłą kopią samego siebie. A przecież to teoretycznie animacja przeznaczona dla dzieci!
Więc przeczytać warto, ale nie ma co liczyć na ciarki przechodzące po plecach, ani na to, że urzeknie nas elegancja i klasa zła w postaci arystokratycznego krwiopijcy...
Ocena: 3,5 nietoperka
Poprzednia Strona