Elseworld opisuje Uniwersum DC, w którym w wyniku niewyjaśnionego kosmicznego fenomenu wszyscy bohaterowie i złoczyńcy obdarzeni supermocami tracą swoje zdolności i muszą przystosować się do nowej sytuacji. W międzyczasie ich "normalni" towarzysze broni kontynuują walkę, toczącą się teraz o ustalenie nowego status quo w DCU.
Co mają superbohaterowie? Dziwne kostiumy, ktoś powie. Owszem, ale nie o to chodzi. Sekretne tożsamości? Znów dobrze, ale to nie to, do czego zmierzam. Bliżej nieokreślony status prawny? Nie wdawajmy się może w te sprawy, to raczej przy okazji The Omac Project. Na myśli mam supermoce. Oczywiście nie mają ich wszyscy komiksowi herosi, ale zdecydowana większość. Jest ich teraz, a nie jest ten stan niczym nowym, w uniwersum DC (i nie tylko) tylu, że człowiek potrafiący na zawołanie zamienić się w słonia, obiec kulę ziemską szybciej niż prezydent skompromituje Polskę na kolejnym szczycie UE, czy podsłuchać o czym się akurat plotkuje na Alfie Centauri, nie jest już właściwie dla nikogo zaskakujący. Gdyby więc tą sytuację odwrócić? Pozbawić facetów w rajtuzach ich niezwykłych zdolności? Ten właśnie manewr zastosował, z całkiem dobrym skutkiem, Doug Moench w "JLA: Act of God".
Wprawdzie nie jest to zupełne novum, bo chyba każdy bohater wspomagany supermocami przechodził już przez historię z ich utratą i to nie rzadko. Jednak znaczek "Elseworlds" na okładce zawsze otwiera nowe możliwości. Tym razem ta utrata mocy ma dwie nowe cechy, które odświeżają zużyty pomysł lepiej niż paczka tic-taców. Mianowicie moce tracą wszyscy, co do jednego superczłowieka na ziemi i jest to strata permanentna. Nie jest to już dla naszych bohaterów kwestia przetrwania tygodnia, czy dwóch bez przeskakiwania najwyższych budynków. Tym samym nie można oczekiwać, że jakiś inny kosmita z amerykańskim obywatelstwem przybędzie z odsieczą. Nie - teraz chodzi o przystosowanie się do zupełnie nowej rzeczywistości.
Ponieważ niewytłumaczone zjawisko, które usunęło supermoce z powierzchni ziemi nie zaszkodziło w żaden sposób technologii, nagle najpotężniejszymi bohaterami stali się herosi grający dawniej drugie skrzypce - Steel, czy Booster Gold. I kiedy oni muszą uporać się z nową odpowiedzialnością, stara gwardia stawia czoła zupełnie nowemu przeciwnikowi - bezsilności. Historia koncentruje się więc na nich i na tym, jak sobie radzą. Komiks jest bardzo zajmujący, jednak Moench nie ustrzegł się błędu (przynajmniej w moim odczuciu jest to błąd), który często popełniany jest przy Elseworldach - zmienił nie tylko sytuację, nie tylko świat i okoliczności, ale również samych bohaterów. Bo oczywiście widok Supermana staczającego się w alkoholizm jest szokujący i przykuwa uwagę, ale jest też zupełnie niewiarygodny dla tej postaci. Oto człowiek, który szczęśliwie spędził całą młodość jako zwyczajny chłopak z sąsiedztwa na, za przeproszeniem, zadupiu i nie miał wtedy nic do czynienia z superbohaterstwem, a jego moce dopiero zaczynały dawać o sobie znać, nagle nie jest w stanie prowadzić normalnego życia. Nie mówię, że taka sytuacja powinna być dla niego łatwa, ale coś takiego? No i gdzie są jego rodzice? Czy naprawdę w tak ciężkiej chwili nie wróciłby raczej do Smallville? Podobnie jest z Green Lanternem - Kyle przecież nigdy się specjalnie nie prosił o bycie obrońcą Sektora 2814 i trudno mi uwierzyć, że tak zupełnie nie umiałby sobie poradzić z utratą mocy, bez których świetnie sobie jeszcze nie tak dawno radził. Zastanawia mnie też, czemu właściwie jego pierścień przestał działać, skoro poza nim żadne cuda technologii nie ucierpiały, a przecież pierścień Laterna jest najpotężniejszą bronią we wszechświecie, a więc urządzeniem, a nie mocą jak te Flasha czy Supermana.
Dużo lepiej ma się sprawa bohaterów, którzy postanawiają "wrócić do zawodu". Flash, Aquaman, J'onn i Supergirl zamiast się nad sobą bez końca użalać, postanawiają w końcu wrócić do walki ze złem. I tu na scenę wkracza Batman, który staje się w jednej osobie przywódcą, nauczycielem i mentorem "The Phoenix Group" jak nazywają się nowi-starzy herosi powstający z popiołów. W końcu Batman zawsze był jednym z najważniejszych członków JL, chociaż nie umie smażyć sobie steków wzrokiem i wydaje się wcale nie być przesadnie zmartwiony nową sytuacją swoich towarzyszy broni. Zdecydowanie milej patrzeć na bohaterów zmagających się z tą sytuacją w konstruktywny sposób. A poza tym, to który fan Batmana nie myślał, że reszta drużyny powinna kiedyś zobaczyć pod rozkazami Nietoperza jak to jest, kiedy twoją jedyną bronią jest spryt, inteligencja i świetna, ale nie superludzka kondycja (no i garść gadżetów, które zawstydziłyby nawet Jamesa Bonda)?
Zaś w tle zmagań bohaterów z rzeczywistością Lex Luthor i szereg złoczyńców, którzy nie mieli żadnych mocy do stracenia, próbuje wykorzystać zaistniały stan rzeczy na swoją korzyść, co stanie się okazją dla chrztu bojowego Feniksów.
Całość czyta się błyskawicznie i z przyjemnością, jak na wciągający komiks akcji przystało, szkoda tylko, że mimo wszystko Moenchowi nie udało się wyciągnąć z tej historii nic więcej. Superbohaterów jest przecież tak wielu, a poznaliśmy losy zaledwie niektórych w tej nowej rzeczywistości. Poza nielicznymi urywkami telewizyjnych wiadomości nie dowiadujemy się też nic o tym, jak na tą sytuację zareagowała reszta świata - a przecież nagłe zniknięcie Supermana, Wonder Woman i reszty Ligi musiało być wstrząsem dla całego społeczeństwa. Jednak mimo niewykorzystania pełni potencjału, wciąż mamy do czynienia z więcej niż solidnym komiksem, po prostu nie zawsze zdolnym wycisnąć z pomysłu 120% normy.
Ocena: 4 nietoperki
Poprzednia Strona