Głupia sprawa, powiem wam. Do zrecenzowania komiks, w którym występuje bohater, którego kompletnie nie znam. Na dzień dobry podcina mi to skrzydła, bo nie wiem, czy komiks jest w stylu tej postaci? Czy pasuje? Czy może jest kompletnie z czapy? Do bani? Źle bardzo. W dodatku twórców jak psów, a ja kojarzę mniej niż połowę. Wpakowałem się.
The Darkness / Batman to historia, chyba, w zamyśle mroczna i pełna psychologicznej głębi. Tak mi się przynajmniej zdaje, bo Jackie, młody mężczyzna obdarzony dosyć mroczną mocą, objawiającą się pokraczną zbroją i zgrają gadatliwych zabójczych stworków nie wygląda na takiego, który jest psychologicznym rowem Marjańskim. Jeśli spłycam, a wśród słuchaczy są fani Darkness, to wybaczcie, nie przepadam za Image COmics i w zasadzie niewiele z tej stajni znam, a z tą postacią zetknąłem się po raz pierwszy. Scenar napisał Loeb co do którego mam mieszane uczucia, bo płodzi jednak dzieła genialne i potworki, które należałoby utopić zaraz po urodzeniu, oraz Scott Lobdell, którego niejasno kojarzę z jakiejś historii z X-Men.
No i cóż? Darkness przybywa do Gotham, bo jego wuj ma zamiar przejąć przestępczy półświatek. Zaczyna się więc jatka wśród gothamskich gangsterów, co natychmiast ściąga na miejsce Batmana. W tle, niejako, okazuje się, że Bruce i Jackie w pewien sposób rywalizują o względy tej samej kobiety - w cywilu jakimś cudem nie zaczynają się tłuc, ale nadrabiają to po zmroku, każdy w swoim wyjściowym stroju. I ze wszystkich sił starają się nie doszukać w sobie nawzajem podobieństwa
Gotham, tymczasem, niespecjalnie chce być przejęte, czemu wyraz dają szaleńcy z okolicy, dając ambitnemu wujowi do zrozumienia, że jest niemile widziany w mieście. Na koniec dochodzi oczywiście do konfrontacji, przewartościowania, gorszy ratuje lepszego, potęga miłości i ludzkich uczuć i w ogóle i katharsis, a Mroczny Rycerz samotnie patrzy w niebo i chyba się nawet uśmiecha.
Serio, nie wiem, co powiedzieć. Taki film sensacyjny klasy B z bohaterem w stylu Rico, Zuko, Czako albo Limo.
Graficznie to Image pełną gębą. Trzech rysowników i ta-daa! pięciu inkerów. A kreska taka sama w całym albumie. Dowodzi to albo wysokiej klasy rzemiosła - bo panowie wypracowali w sobie zdolność odtworzenia danego stylu, albo całkowitej nijakości - bo ich kreska się niczym nie różni. Z pośród nazwisk w tej sekcji znałem tylko Silvestriego - i chyba to jest spadek. Może i technicznie się rozwinął, ale stracił swój charakterystyczny sznyt, styl, który miał. Szkoda, szkoda, szkoda...
Rysunki a'la Image. Dużo, wielkie mnóstwo cienkich linii, ciasny tusz, masa (często zbędnych) szczegółów, rozmach i natłok. Do tego hiper-duper-mega cyfrowe kolory, feeria barw, przyćmiewająca wszystko dookoła, w której nawet moja kreska mogłaby uchodzić za dobre rzemiosło. Jest to chyba przerost formy nad treścią.
No i na koniec, pionowe rozkładówki nie rekompensują ohydnie narysowanej Catwoman. Ta to ma niefart, zawsze ktoś ją pokrzywdzi w jakimś albumie. Za to scena, gdzie Alfred zszywa Wayne'a w jaskini jest bezcenna.
Ocena: 3,5 nietoperka