.: KOMIKS :: USA :: ANTOLOGIE :: BATMAN: BLACK & WHITE VOLUME THREE :.
BATMAN: BLACK & WHITE VOLUME THREE
Rok wydania: 2007 (USA) Scenariusz: Ed Brubaker, Darwyn Cooke, Dwayne McDuffie, Mike Mignola i inni Rysunki: John Bolton, Alan Davis, Darwyn Cooke, Jason Pearson, Whilce Portacio, Jill Thompson i inni Okładka: Frank Miller Ilość stron: 288
Trzecia część Black & White nie ujrzała dotąd polskiego wydania i, sądząc po polityce Egmontu, raczej nie ujrzy. Postanowiłem się, więc zaopatrzyć w wydanie oryginalne, dostępne akurat tylko w HC. Nie jestem fanem twardych okładek, bo komiks to rzecz do czytania, a nie do kolekcjonowania, ale nie miałem wyboru.
Co dostajemy? Komiks monumentalny. 288 stron krótkich historii to dużo więcej niż w dwóch poprzednich edycjach. 33 komiksy. Robi wrażenie.
Widać też większą różnorodność twórców, także tych, na co dzień niekojarzonych raczej z amerykańskim głównym nurtem. Jest też sporo grafiki "post-timmowej", bazującej na stylistyce wypracowanej w serialach animowanej, za którą osobiście nie przepadam i taka jej ilość trochę mi przeszkadzała. W zamian za to jest kilka perełek.
Należałoby się spodziewać, że wydanie HC będzie miało jakieś dodatki, ale tu też byłem zawiedziony - czytelnik dostaje zdjęcia figurek DC Direct z serii Black & White. Zaiste, niektóre są naprawdę świetne, ale można je obejrzeć w Internecie, a załączone szkice tylko częściowo można uznać za atrakcję. Wolałbym raczej kilka niezłych, całopanelowych grafik, jak doskonała scena walki na noże Neala Adamsa z pierwszego tomu, nawiązująca bezpośrednio do wydanej w 1969 roku historii z Ra's al Ghulem. Ale nie można mieć wszystkiego. Okładkę zdobi lakier UV i niezbyt rewelacyjny rysunek Franka Millera. Pierwotna grafika Johnsona zdobiąca wydanie w miękkiej oprawie była o niebo lepsza.
Pierwsze dwie historie zwracają uwagę stroną graficzną. A moment in light w wykonaniu Weisenfelda to uczta dla oczu, chociaż ten malarski popis woła o pełny kolor zamiast skali szarości.
Natomiast kreska McMahona w Fat city przypomina niepokojąco kreskę Maxa Anderssona. Karykaturalna i pokręcona, jest dużo lepsza od idiotycznego scenariusza, który zaskakuje jedynie tym, że maczał w nim palce Gibbons.
The call natomiast ujęło mnie. Przede wszystkim rysunkami w wykonaniu Claudio Castelliniego. Jestem mega-fanbojem długich uszu, a w tej wersji boją one zarówno Neala Adamsa jak i Kelley Jonesa. Kreskę tego pierwszego zresztą oprawa graficzna tej historii przypomina bardzo mocno. Twarda, ale pełna delikatnych, doskonale wypracowanych detali. Ciekawie jest tu także pokazany konflikt na linii Batman/Superman, dający niezwykłe pole do popisu a tak rzadko wykorzystywany przez scenarzystów. Tutaj jeden musi poprawiać błędy drugiego. Oczywiście, jest to jednostronna opinia, a ocenę moralną pozostawia się czytelnikowi. I te uszy, te niesamowite uszy. Jak jakiś fetysz. To jest taki Batman, jakim chciałbym go częściej widzieć.
Lesson to wycieczka w dzieciństwo osieroconego Wayne'a, ale nie jest niczym specjalnym. Może ewentualnie ze względu na rysunki Alamy'ego. Day & Night in Black & White natomiast to ewidentnie odprysk stylistyki serialu animowanego. Zarówno w warstwie rysunkowej, gdzie DeCarlo i Austin wykonali robotę mocno stylizowaną na Timma, jak i w scenariuszu, który stworzył Carlin. Nie przepadam za tą stylistyką, więc mnie ta historia zainteresowała o tyle, że nie występuje w niej Batman, a Batgirl i to oryginalna. Bottom Line to kolejny komiks z tej półki, w dodatku ewidentnie cyfrowa grafika zupełnie nie pasuje do tego bohatera.
Here be monsters to kolejna i niestety sztampowa wariacja na temat gazu strachu Scarecrowa. Mocno ratuje ją świetny jak zwykle Darwyn Cooke jako artysta i ciekawe nawiązanie do Two-Face'a.
Urban Legend z kolei zwraca uwagę ciekawym spojrzeniem na postać z zewnątrz, oczami niewtajemniczonego dziennikarza.
Last call at McSurley's natomiast to prawdziwy rarytas. Zagłębiamy się razem z nakładającym kolejne maski Batmanem prosto na ulice, poznając jego metody operacyjne i sposoby gromadzenia informacji. Mike W. Barr to weteran tej postaci i kolejny raz stworzył świetną, płynnie prowadzoną historię z dodatkowym humorystycznym akcentem na zakończenie. Scenariusz rewelacyjnie zilustrował Alan Davis. Takich komiksów jak ten powinno być w tym zbiorze dużo więcej.
Bruce Wayne is Batman zwraca uwagę rysunkami Chrisa Bachalo, bardzo różnymi od tego, do czego nas przyzwyczaił chociażby w Sandmanie czy w Śmierci. Scenariusz oparty jest na ciekawym pomyśle, że wariatka niechcący dobrze typuje tożsamość Batmana, nie zdając sobie sprawy z tego, że zgadła.
Kolejne dwie historie, Never say die i Thin edge of a dime to tradycyjne, mroczne historie. W tej drugiej zwraca uwagę puenta i rysunki Dicka Giordano. Dobrą, acz przewidywalną puentą zwraca też uwagę No Escape.
Punchline to nawet dosyć śmieszny, ale niestety stanowczo nad miarę rozciągnięty żart w stylistyce graficznej serialu animowanego.
Toyride - ta historia przykuła moją uwagę dwiema sprawami. Pierwszą z nich jest kreska Kaluty, pozornie prosta, ale przyciągająca oczy i mająca w sobie coś niezwykłego. Może, dlatego to nazwisko jest w światku dość dobrze znane. Drugą sprawą jest natomiast sama historia, autorstwa Marka Askwitha. Kampowa, absurdalna, jakby rodem z serialu z lat 60-tych. Oto genialny chłopiec, który zrobił robota-tyranozaura. I trzy małe dziewczynki, które pomogły Batmanowi go pokonać.
Kolejna historia, The Monument, to raczej śmieszny kawałek utrzymany graficznie w stylistyce animowanych seriali. Ciekawy, ale bez rewelacji.
Natomiast nA The Delusions of Alfred Pennyworth Dwyera i Morse'a zatrzyma się każdy miłośnik bardziej ambitnego komiksu. Niesamowita, malarska oprawa graficzna wprowadza nas w dziwny nastrój, spowodowany urojeniami wiernego lokaja. Widzi on, bowiem pewnego dawno martwego ducha, który chyba jednak nadal ma tu coś do załatwienia, a przynajmniej jakichś przyjaciół, których nie jest gotów opuścić. Warto po tej historii sięgnąć także po autorskie dzieło Morse'a, jakim jest Room full of strangers.
W Cornered Azzarello pokazuje, że potrafi jednak pisać dobrego Batmana. Zilustrowana przez Mahfooda historia, to opowieść o wzlocie i upadku aspirującego gangsta. Batman pojawia się w niej jako kontekst, ale rzucone niby mimochodem pod koniec pytanie, co do słuszności jego metod operacyjnych jest najbardziej zasadne i ciekawe.
Fear is the key to kolejna wariacja na temat Scarecrowa i gazu strachu. Ciekawa, bo... średniowieczna, ale mimo interesującej, chociaż też oklepanej puenty, taka sobie. Carey, scenarzysta znany w Polsce głównie z Lucyfera, nie zaszalał. Za to rysunki Manniona są naprawdę dobre.
Kolejna opowieść to dzieło duetu Nocenti i Bolton. I są to znane, dobre nazwiska, ale tym razem ani scenarzystka się nie popisała, ani rysunki nie dorastają do niezwykłych, malarskich wizji, do jakich przyzwyczaił nas ten artysta. Sama historia o facecie, który robi dmuchane lalki bohaterów i łotrów jest jakaś dziwna. Zbyt dziwna, jak dla mnie. Nie do końca wiadomo, o co w niej chodzi.
No i Sunrise, jak dla mnie jeden z najlepszych komiksów w tym tomie, chociaż trudno by mi było powiedzieć czemu. Może dlatego, że Garland wprowadza w swoim scenariuszu taki leniwy, powolny rytm, elementy humoru, trochę napięcia, odrobinę klasycznej akcji spod znaku nietoperza, ale wszystko to w niezwykłym kontekście - starszej pani, która wręcz w pewnej chwili strofuje Mrocznego Rycerza. Myślę, że czyste, dokładne rysunki Philipsa doskonale pasują do tej historii, może graficznie nierozbuchanej, ale za to skadrowanej i opowiedzianej mądrze i przyjaźnie dla czytelnika. Żadnych wirtuozerskich popisów, utrudniających zorientowanie się gdzie głowa, a gdzie dupa, tylko porządnie zakomponowana historia. No i rastry. A ja lubię rastry.
Neighborhood Rodi'ego i Proctora to bardzo ciekawe studium obsesji. A przy okazji dość interesujące spojrzenie na psychologiczny potencjał takiej postaci jak Batman. Oto przestępca, który uciekł. Uratował się ze szponów Mrocznego Rycerza. Teraz, niestety, jego życie to ucieczka. Jego dni, to pasmo ciągłego strachu, oglądania się przez ramię i doszukiwania się zamaskowanego mściciela w każdym człowieku. Trwa to tak długo, aż uciekinier ulega wreszcie iluzji i w niewinnym sąsiedzie dostrzega swego prześladowcę. Z tragicznym skutkiem.
I'll be watching, to, dla odmiany, historia przestępcy, który dostał drugą szansę, którego Batman puścił wolno. Każdy dzień to dla niego nowe wyzwanie, walka z samym sobą, ale jednocześnie pewność siebie i spokój - David wie, że gdzieś ktoś nad nim czuwa i pilnuje, żeby nie postawił fałszywego kroku. Ed Brubaker tym scenariuszem kolejny raz udowadnia, że zna się na pisaniu scenariuszy. Rysunki Sooka przypominają trochę Pope'a, ale nie mają w sobie tamtej ciężkości. Jeden z moich faworytów w tym zbiorze.
Gargoyles of Gotham Mottera to znów stylistyka animacji, ale za to podparta błyskotliwym, miejscami żartobliwym scenariuszem. Bo czy Clark, to dobre imię dla latającej, potężnej istoty o nieludzkiej naturze? Z pewnością dobre dla maszkarona, pilnującego skrzyni na jednym z gothamskich budynków.
Z pozostałych warto zwrócić uwagę na The Best of Gotham - ciekawy przewodnik po mieście, napisany i zilustrowany przez Jill Thompson. Przykuwa też uwagę absurdalnością samego pomysłu sprawnie zrealizowany sidekick.
Nostalgią na pewno napełni nas Urban Renewal Pfeifera i Andersona - sentymentalna historia o dawnych latach i bohaterach z minionych dni.
Za to Riddle me this rozczarowuje. Winnick napisał po prostu kilka słabo powiązanych scen, aby Portacio mógł graficznie zaszaleć. Zaszalał, ale to jest to, czego nie lubię. Rysunki są przekombinowane, nadmiar wirtuozerii sprawił, że przestały pełnić swoją funkcję. Ostatnie trzy opowieści to świetna graficznie i scenariuszowo przyzwoita opowieść o mafii Erica Cherry'ego, kolejna opowieść, w której główną rolę gra Scarecrow (chyba zdominował ten tom) i czarno-biało-czerwona opowieść Mignoli i Nixeya o... gazie. Halucynogennym.
Cóż. Jest to najbardziej nierówny tom Black & White. Spodoba się fanom animowanych Batmanów. Ale każdy coś tu dla siebie znajdzie. Myślę jednak, że czwarta część nie powinna już powstawać.