.: KOMIKS :: USA :: ANTOLOGIE :: BATMAN: THE GREATEST STORIES EVER TOLD VOL. 1 :.
BATMAN: THE GREATEST STORIES EVER TOLD VOL. 1
Rok wydania: 2005 (USA) Scenariusz: Bill Finger, Dennis O'Neil i inni Rysunki: Bob Kane, Neal Adams, Frank Miller i inni Okładka: Alex Ross Ilość stron: 192
"Batman: The Greatest Stories Ever Told Vol. 1" to zbiór dwunastu historii opublikowanych oryginalnie w m.in. Detective Comics #33 (1939), Batman #5 (1941), Batman #62 (1950).
Historie:
"Origin"
"The Case of the Honest Crook"
"The Secret Life of the Catwoman"
"Robin Dies at Dawn"
"The Batman Nobody Knows"
"The Joker's Five-Way Revenge"
"Night of the Stalker"
"Death Strikes at Midnight and Three"
"Wanted: Santa Claus - Dead or Alive"
"...My Beginning... and My Probable End"
"Favorite Things"
"24/7"
Zwykle mam wobec antologii mieszane uczucia. Trudno przecież oczekiwać, żeby wszystkie zebrane w danym zbiorze historie trzymały równy poziom, a co dopiero wszystkie były wybitne. Szczególnie więc podejrzliwie podchodzę do zbiorów które w tytule mają "The best of..." czy coś podobnego. Jednak Batman jak zwykle nie trzyma się reguł i potrafi zaskoczyć każdego. I tak okazuje się, że "Batman: The Greatest Stories Ever Told Vol. 1" jak rzadko który tytuł, dotrzymuje danej obietnicy.
Zaczynamy od liczącej sobie zaledwie dwie strony historii z 1939 roku, będącej prawdopodobnie, choć mało kto by pewnie o niej w tym charakterze wspomniał, jednym z najważniejszych komiksów w historii gatunku. Jest to origin Batmana. Na tych dwóch stronach jest chyba więcej scen, które przeszły do historii amerykańskiego komiksu, niż nawet w słynnych dziełach Moore'a, Millera i Gaimana. Śmierć rodziców Bruce'a, jego przysięga by walczyć ze złem i przestępcami, słynny tekst o "przesądnej i tchórzliwej zgrai" i nietoperz wlatujący przez okno, gdy Bruce zastanawia się nad sposobem by prowadzić swoją krucjatę. Wszystko elementy legendy Batmana wciąż powracające w kolejnych komiksach, choćby w "Year One" i "Powrocie Mrocznego Rycerza".
Zaraz potem nadchodzi "The Case of the Honest Cook", komiks, który był dla mnie zdecydowanie największym zaskoczeniem w całym zbiorze. Wszystkiego bym się po komiksie z roku 1941 spodziewał, tylko nie tego, że będzie naprawdę świetny. Naprawdę - nawet dzisiaj, przeszło 60 lat później, wciąż czyta się tą historię z przyjemnością. Oto Batman łapie na gorącym uczynku złodzieja, który ukradł sześć dolarów. Oczywiście należy pamiętać, że sześć dolarów wtedy to nie tak śmieszna kwota co teraz, ale wciąż niewiele, szczególnie, że mógł ukraść dużo więcej. Ale potrzebował tylko tyle - na lekarstwo dla żony. Zaskoczony całą sytuacją Batman wysłuchuje jego historii - jak został wrobiony przez gangstera i spędził dwa lata w więzieniu, przez co nie mógł nigdzie znaleźć pracy, i teraz musiał posunąć się do kradzieży, której zresztą szczerze żałował, i zwrócił skradzione pieniądze. Wiem, że brzmi to bardziej jak telenowela niż historia o Batmanie kiedy czyta się taki skrót, ale zaufajcie mi, że to nie prawda. Z resztą - to dopiero początek. Teraz na scenę naprawdę wkracza Batman, który doskonale zna odpowiedzialnego za wszystko gangstera.
Nie są to jeszcze nieszczęsne lata sześćdziesiąte, więc zamiast wyciągnąć z pasa spray na gangsterów, Nietoperz składa im wizytę, mocno ich przy okazji obijając, i dając do zrozumienia, że o wszystkim wie. Muszę przyznać, że naprawdę wspaniała jest scena, w której Batman po prostu wkracza do biura mafijnego bossa, pełnego jego ochroniarzy, po czym bezceremonialnie siada naprzeciw szefa, wygarnia mu, o czym wie, nokautuje wszystkich jego goryli, demoluje biuro, i zostawia biedaka bliskiego apopleksji. Dotąd kojarzyłem stare historie o Batmanie raczej z idiotycznymi zagadkami i śmiesznymi gadżetami - a tu proszę. Gdyby tylko rysunki zastąpić czymś bardziej współczesnym można by się poczuć jak w domu.
Naprawdę jednak widzimy, na co stać było już wtedy Batmana, gdy wysłany na przeszpiegi Robin zostaje poważnie, niemal śmiertelnie, ranny. Bruce wpada w taką furię, że tym razem nie bawi się już w żadne subtelności i sugestie - wpada do siedziby Smileya (znany nam już boss) jak czołg, nie zwracając uwagi a to, że był oczekiwany prze na przód mimo kolejnych ran postrzałowych, i w końcu, obezwładniwszy własnoręcznie całą małą armię i trzykrotnie postrzelony wymusza od Smileya zeznanie na piśmie, w którym ten przyznaje się do wrobienia złodziejaszka, od którego zaczęła się cała historia. Odnoszę wrażenie, że spokojnie można by opublikować dziś remake z rysunkami Franka Millera. Wystarczyłoby nieco zmienić narrację, by nie drażniła niedzisiejszym stylem i nikomu nie przyszłoby do głowy, że czyta komiks napisany sześćdziesiąt lat temu.
Następnie przenosimy się o dziesięć lat do przodu, by spotkać się z Catwoman w historii opublikowanej oryginalnie w 1951. Widać wyraźnie jak, niestety, zelżał ton komiksów o Batmanie, choć wciąż nie jest to jeszcze to, co zobaczymy za chwilę w komiksie reprezentującym lata sześćdziesiąte. Tymczasem "The secret life of Catwoman" nadal się broni, choć w przeciwieństwie do "The Case..." raczej jako reprezentant swojej dekady i rzut okiem na przeszłość a nie samodzielna historia. Amnezja Catwoman, sposoby popełniania przez nią kradzieży, czy zamknięty w pudełku perski kot użyty jako broń przeciw Robinowi nie mogłyby udawać dzisiejszego komiksu, nawet z rysunkami Jima Lee.
W końcu dochodzimy do koszmaru każdego fana Batmana czyli lat sześćdziesiątych. Jednak tytuł antologii zobowiązuje, i chociaż będziemy mieli okazję zobaczyć tu wszystko to, przez co wielu fanów woli udawać, że ta dekada wcale się nie wydarzyła, to historia sama w sobie okazuje się wcale nie być taka zła. Otóż Batman zostaje przeniesiony przez tajemniczą siłę na obcą planetę, gdzie musi przetrwać całkiem sam i bez swoich gadżetów. I gdy wydaje się, że zaraz pożre go miejscowa, mięsożerna roślina na ratunek przybywa Robin. Jednak zamiast szczęśliwego finału, niedługo później bohaterów atakuje ogromny posąg i... zabija Robina. Batman stojący nad samotnym grobem swojego partnera to raczej nie dokładnie to, czego spodziewałem się po komiksie z radosnych lat sześćdziesiątych. Oczywiście nie trzeba jasnowidza, by domyśleć się, że nie wszystko jest tu takie jak się wydaje, ale i tak ta scena była sporym (i pozytywnym) zaskoczeniem. Okazuje się później, że wszystko to było halucynacją - Batman brał udział w teście, który miał pomóc naukowcom przewidzieć reakcje astronautów na samotną podróż na obcą planetę. Pozwolę sobie nie komentować pomysłu, jakoby walka z mięsożernymi roślinami i starożytnymi pomnikami była czymś, z czym powinni się liczyć astronauci. Urok tamtych lat.
To jednak nie koniec - kilka dni później halucynacje nadal prześladują Batmana, mimo zakończenia testu i coraz trudniej mu odróżnić rzeczywistość od swojej fikcyjnej odysei kosmicznej. Dopiero prawdziwe zagrożenie dla życia Robina przywróci Batmanowi pełnię zdrowych zmysłów. Gdyby tylko nietypowe dla tamtej dekady absurdy jak opisany eksperyment (zamiast niego mógłby to być na przykład wpływ chemikaliów Stracha na Wróble) czy obecność Bat-Psa (a jakże - zamaskowanego), historia byłaby całkiem niczego sobie, a i tak na tle innych komiksów z tamtego okresu z pewnością wybija się ponad normę.
Znów przeskok o dziesięć lat do przodu, rok 1973 i krótka historia, którą można by nieomal uznać za przerywnik między najstarszymi i bardziej współczesnymi komiksami tego zbioru. Troje dzieci opowiada sobie nawzajem o tym, jaki według nich jest legendarny Batman. Każdy, kto wskaże odcinek The New Batman Adventures, który nam to przypomina i wyśle sms z poprawną odpowiedzią na numer kancelarii prezydenta, otrzyma w nagrodę Amerykę w konserwie.
I nareszcie pora na prawdziwą ucztę, którą rozpoczyna Danny O'Neil i "The Joker's Five Way Revange". Lata siedemdziesiąte to powrót do korzeni po "zdziwaczeniu" postaci, zwłaszcza w poprzedniej dekadzie. I tak Batman znów jest ponurym samotnikiem, bez Robina u boku, a Joker uśmiechniętym socjopatą zabijającym bez skrupułów, a nie ekstrawaganckim złodziejaszkiem. Komiks bardzo dobry, zwłaszcza dzięki świetnie pokazanemu Jokerowi. Na uwagę zasługuje zwłaszcza scena, w której Joker ma okazję zabić ogłuszonego Batmana, ale rezygnuje, bo byłoby to zbyt łatwe. Zabije Batmana dopiero, kiedy swoim szaleństwem wygra z detektywistycznymi zdolnościami Nietoperza. Motyw Jokera pragnącego udowodnić sobie i światu, że wyższość swojego obłędu nad tak zwaną normalnością będzie od teraz ważnym elementem nemezis Batmana, powróci choćby we wspaniałym "Zabójczym Żarcie".
O rok młodsza "Night of the Stalker" jest jedną z najlepszych krótkich historii o Batmanie jakie czytałem. Prosta fabuła, która posłużyła przedstawieniu jednego z najpełniejszych portretów Mrocznego Rycerza. Batman jest świadkiem napadu na bank. Zanim jednak zdąży dotrzeć na miejsce, złodzieje zabiją przechodzącą obok parę i to na oczach ich synka. Widząc jak jego koszmar dzieje się ponownie, Bruce wpada we wściekłość. Przez cały komiks Batman nie wypowiada ani słowa. Milcząc eliminuje kolejnych członków gangu w czasie ich coraz bardziej panicznej ucieczki. Doskonale widać w tej historii, w jaki sposób Batman przeraża swoich wrogów. Nie sposób go zatrzymać, nie sposób go zgubić. Padają jeden po drugim, obojętnie czy próbują walczyć czy uciekać, obojętnie gdzie nie próbowali by się ukryć. Kiedy pozwalają sobie zacząć wierzyć, że może im się udało, pojawia się on i pozbywa się kolejnego. Ale i tak najważniejszy jest moment końcowy, kiedy w domu, przed portretem swoich rodziców Mroczny Rycerz płacze. Nad chłopcem którego rodziców nie zdążył uratować, nad chłopcem którym on sam kiedyś był. Wszystko to, co składa się na to kim Batman jest w tej historii, dokładnie takie jak być powinno.
Kolejne cztery lata do przodu i interesująco odmienna od pozostałych historia O'Neilla. To właściwie bogato ilustrowane opowiadanie a nie komiks, i choć większość czysto prozatorskich opowieści o Batmanie nie przypada mi zwykle do gustu (uwielbiam książki, ale Batman i inni superherosi zdają się w nich jakoś po prostu nie spisywać) to jedno spisuje się znakomicie, no i doskonale przykłada się do pokazania w tym zbiorze różnych sposobów widzenia i opisywania Nietoperza. Przybliża też Batmana do bohatera klasycznych kryminałów, bardziej niż superbohaterskich komiksów.
Następnie rok 1980 i "Wanted: Santa Claus - Dead or Alive" znów Danny'ego O'Neilla, z ilustracjami tym razem Franka Millera, choć i rysunki i historia odległe są od tego co zobaczymy w przyszłości w "Powrocie Mrocznego Rycerza". Tymczasem "Wanted" to całkiem dobry "świąteczny" komiks o Batmanie, jak to zwykle bywa, świąteczne opowieści są nieco lżejsze niż większość historii z Gotham, ale na szczęście bez czynienia z samego Batmana dobrego ducha świąt, czy człowieka który oczekiwałby, że święta okażą się czasem pokoju i pojednania. Jednak mimo, że trudno się na coś specjalnie w tym komiksie uskarżać, jego umieszczenie w tej kolekcji dziwi mnie najbardziej, bo z pewnością nie jest to dzieło wyróżniające się, ani dziś ani w 1980, a poza tym za chwilę będziemy mieli okazję przeczytać kolejną, dużo lepszą opowieść wigilijną o Mrocznym Rycerzu.
"...my beginning... and my probable end" z 1987 to swoista przeciwwaga dla "Night of the Stalker" - tam Batman nie mówił nic, tu osią historii jest jego spór z dr Thompkins o to, czy stanie się Batmanem było słusznym wyborem i czy w ogóle istniał jakiś wybór. Wszystko zaczyna się pewnej nocy, gdy Batman przynosi do kliniki Leslie postrzelonego Robina. Kiedy dr Thompkins walczy o życie Jasona, Batman rozpamiętuje swój początek, noc śmierci swoich rodziców. A kiedy i on i Leslie mogą tylko czekać na wynik operacji znów powraca ich stary spór, który pozwoli nam ujrzeć w retrospekcji część drogi Bruce'a do stania się obrońcą Gotham i jego związek z zastępującą mu matkę dr. Thompkins. Również wewnętrzny spór Bruce'a o to na ile był skazany by stać się Batmanem, a na ile był to jego własny wybór. Jak mało która historia ta doskonale pokazuje świadomość Batmana, że jego walka nie ma końca i jest być może beznadziejna, ale on nie chce zbawić świata - chce zrobić wszystko co może, by uczynić go trochę lepszym, a i tak miewa wątpliwości, czy to co robi jest słuszne.
Na koniec dwie całkiem już współczesne historie. Na pierwszy ogień idzie "Favourite things" z 1996. Stała się rzecz wydawałoby się niemożliwa - ktoś włamał się do rezydencji Wayne'ów i ukradł coś bardzo dla Bruce'a cennego. Wściekły Batman wyrusza więc w miasto niepomny trwającego w rezydencji świątecznego przyjęcia, zdeterminowany odzyskać ów tajemniczy przedmiot. Jednak Gotham wcale nie staje się w okresie świątecznym miłym miejscem... Tym co czyni tą historię wspaniałą jest naprawdę wzruszające zakończenie, i podobnie jak w "Night of the Stalker" okazja by zobaczyć pod maską Mrocznego Rycerza po prostu człowieka, a na końcu również tego chłopca którym był tamtej nocy, wiele lat temu.
I wreszcie "24/7" z 2002 - wspaniałe podsumowanie zbioru i postaci Batmana. Ten komiks to "po prostu" jeden zwykły dzień z życia Bruce'a Wayne'a/Batmana. Podczas gdy większość historii o nim to wielki wojny gangów, zagrażające całemu miastu/światu plany szaleńców i geniuszy zbrodni, tutaj mamy okazję uświadomić sobie, że Batman nie pojawia się tylko w chwilach kryzysu, lecz czuwa co noc, a Bruce Wayne jest czymś więcej niż tylko odgrywaną przed mediami i socjetą rolą playboya. Możemy przyjrzeć się temu jak wielki wpływ Batman ma na Gotham, a jego walka, choć może nie mieć końca, wcale nie jest beznadziejna. A w końcu i tak widzimy, że wszystko to robi dla swoich rodziców.
Wspaniała kolekcja, jednocześnie zbiór świetnych historii o Batmanie i krótka podróż przez całą historię zmian superbohaterskiego komiksu, którego fundamentem Batman zawsze był. Ten album to pozycja obowiązkowa.