Sam Kieth to uznany twórca, zarówno operujący bardzo charakterystycznym stylem graficznym, jak i poruszający się w określonej tematyce, jeśli chodzi o scenariusze. Postać Batmana wykorzystał do tej pory w trzech swoich opowieściach.
Batman/Lobo: Deadly serious formalnie nie ma nic wspólnego z Elseworldem
Batman/Lobo. W praktyce łączy je to, co jest dla Lobo znakiem firmowym: chaos i zniszczenie. W przypadku tej nowej produkcji Keitha, chaos wydaje się być elementem kluczowym.
Zaczyna się niefortunnie. Oto Batman opuszcza jaskinię, pada na kolana, powalony niezwykłym, telepatycznym głosem w swojej głowie i sekundę później zostaje teleportowany na stację kosmiczną. Naciąga to trochę zwykłą rzeczywistość, ale po przygodach w Mega City można na to przymknąć oko. Można też przymknąć oko na to, że to zawiązanie akcji odbywa się praktycznie w całości na jednej stronie. Zaraz potem pojawia się Lobo i powtarzany jest krępujący schemat z prawie wszystkich wspólnych występów - zaczyna się mordobicie. Chłopaki dogadują się dopiero w obliczu oszalałej bibliotekarki, rozstrzeliwującej wszystko dookoła. Pada ona ofiarą niezwykłej zarazy, pustoszącej stację kosmiczną i zarażającej tylko (rzekomo) kobiety. Wkrótce zresztą wirus porzuca ciało nosicielki i przenosi się na nastoletnią uczennicę. Potem na striptizerkę...
Graficznie jest bardzo dobrze, pod warunkiem, że lubi się surrealistyczny, ekspresyjny styl Kietha, który doskonale radzi sobie z dynamizmem opowieści. A ten jest równie wielki, jak chaos, panujący w scenariuszu. Lobo jest "lobastyczny", Batman ma uszy, którymi mógłby dziurawić niebo, kobiety są nadmiernie kobiece a giwery gigantyczne. Chociaż, jest to kreska unikalna i właściwa tylko temu autorowi, zdaję sobie sprawę, że nie każdemu może się spodobać.
Na korzyść przemawia fakt, że kolory nałożył Alex Sinclair - jeden z najlepszych obecnie fachowców na tym polu. Ten człowiek ma wyczucie, a dodatkowo świetnie wyczuwa rysunki Sama i potrafi dobrać do nich paletę w inteligentny sposób.
Deadly Serious jest prawdopodobnie pokolorowane nawet lepiej niż
Secrets, nad którym również pracowali razem.
Więc co jest w tym komiksie nie tak?
Chaos. Przede wszystkim chaos. Chwilami nie wiadomo, co się dzieje. W drugiej części akcja zaczyna się wręcz sypać, wydarzenia następują po sobie bez wyraźnego ciągu przyczynowo-skutkowego. Kieth wprowadza sporo smaczków, które z jednej strony są interesujące lecz z drugiej pasują do wydarzeń, jak pięść do oka. Wprowadzenie posiadających osobowość palmtopów na potrzeby jednego kadru jest chyba pracą nadmiarową. Zębate istoty, wyskakujące dwa razy niczym diabeł z pudełka przywodzą na myśl postacie z Maxxa - sztandarowego projektu Keitha, ale ich umocowanie w akcji i uzasadnienie jest zerowe. Razi potworna niekonsekwencja - a to, że stacja jest prawie opustoszała, bo uciekli wszyscy mężczyźni i szaleje zaraza a jednocześnie oprowadzane są po niej wycieczki, a to zamieszanie z Astrellą, telepatką pojawiającą się na pierwszej stronie, która okazuje się dla Batmana nagle całkiem nieznaną postacią. Jest tego trochę, jakby dobrze pogrzebać.
W dodatku komiks jest jak
Kill Bill - obie części są bardzo różne.
Ale jeżeli ktoś lubi Lobo, jeżeli ktoś lubi Batmana i jeżeli ktoś lubi pełne ekspresji rysunki Keitha - nie ma mowy, żeby nie kupić. Wystarczy nie oczekiwać inteligentnej rozrywki.
Ocena: 4 nietoperki
Poprzednia Strona