Trop za internetowymi transmisjami egzekucji zaprowadza Batmana do Hong Kongu. Ale czy jego metody i techniki sprawdzą się w obcym mieście, gdzie panują inne prawa i zasady?
Hong Kong to dość niezwykłe miejsce i taki sam jest komiks z przygodami Batmana pod tymże tytułem. Przyciągnął mnie właśnie tą egzotyką i piękną, malarską okładką. I okazało się, że warto było zaryzykować.
Scenariusz trudno nazwać odkrywczym, ale napisał do Doug Moench, nietoperzowy weteran, który niejedną historię stworzył i zna się na tej robocie. Dostajemy więc solidną porcję akcji, zaczynającą się od tajemniczych egzekucji z użyciem kobry, transmitowanych przez Internet. Elektroniczny ślad prowadzi do Azji i tam właśnie udaje się zamaskowany mściciel. Po przybyciu do miasta nawiązuje nieformalną współpracę z tamtejszym komisarzem, który nie może go oficjalnie tolerować, ale ze względu na przyjaźń z Gordonem przymyka oko. Doprowadza to do kilku komicznych sytuacji, jak chociażby ta, gdy komisarz uznaje, że Amerykanin w obronie własnej pobił 40 chińskich ochroniarzy w burdeliku.
Już na miejscu Mściciel z Gotham staje się inspiracją dla pewnego młodego, żądnego zemsty chłopaka, który ubrany w strój wojownika przychodzi w sukurs Nietoperzowi. Nocny Smok, bo takim imieniem każe się nazywać, wprowadza Mrocznego Detektywa w zawiłe wątki rodzinnego sporu między komisarzem i jego bratem, szefem triady, a także w szczegóły rodzinnej tragedii sprzed lat, w której zginął trzeci z braci. Taki splot daje niezłe efekty, szczególnie w końcowej fazie opowieści, gdy bracia stają ramię w ramię, policjant i bandyta.
Moench zrobił dobrą robotę w tej historii, jest trochę kryminału, jest porywająca, wartka akcja, jest sensacyjnie, jest śmiesznie, jest strasznie, jest piękna kobieta, miłość i wartości rodzinne, a także dość przyzwoite, w miarę nawet zaskakujące zakończenie. Jednym słowem, dobrej próby opowieść sensacyjna, dodatkowo podkolorowana wschodnimi klimatami rodem z filmów, nomen omen, made in Hong Kong.
Ale to nie scenariusz stanowi największą siłę tego albumu, tylko niezwykła oprawa graficzna. Niezwykła z kilku powodów. Nie wiem, co jeszcze zrobił Tony Wong, ale jest to podobno naprawdę znany mangaka. Ten facet ma w łapie dynamit i używa go bez żadnych skrupułów. Kolejne strony napakowane są gęsto akcją, dynamicznie i inteligentnie skadrowane, czuć miejscami wpływy i to dość mocne komiksu azjatyckiego. Dotyczy to też samej kreski, która bardzo mi przypomina chociażby rysunki Asamiyi z
Child of dreams. Ale nie to rzuca się w oczy.
Komiks jest ilustrowany jakby trzema stylami jednocześnie. Bez żadnego ostrzeżenia, między kadrami przechodzimy od zwykłego, tak to ujmijmy, stylu amerykańskiej ilustracji z lineartem i kolorem, przez fragmenty wyglądające bardziej na piórkowe szkice, delikatnie podkolorowane cyfrowo, po rozbuchane, pełne fajerwerków, w pełni malowane kadry przypominające Bisleya, Stelfreeza czy Murraya.
To pomieszanie z poplątaniem, chociaż mogłoby się wydawać inaczej, daje bardzo dobre efekty. Trochę jak z kręceniem filmu z ręki i bez doświetlania, zagęszcza akcję, eksponuje pewne jej sekwencje, niektóre elementy, pozornie bez znaczenia, stanowi jakiegoś rodzaju rytm, pozornie chaotyczny. Trudno jest opisać ten efekt - najlepiej po prostu zobaczyć.
Jeżeli lubicie dobre kino sensacyjne, to na pewno spodoba wam się scenariusz. Jeżeli lubicie niecodzienną oprawę graficzną - to pokochacie
Hong Kong. Jak miasto, w którym się rozgrywa, to historia barwna, przerysowana i na pewno warta poznania.
Ocena: 4,5 nietoperka