Przełom wieków w Gotham, sytuacja jest daleka od dobrej. Związki zawodowe są nielegalne, a ci którzy próbują walczyć spotykają się z licznymi konsekwencjami, ale jest także Kot, który nie opuszcza robotników bo wie jaka powinna wyglądać prawdziwa droga do wolności. W mieście pojawia się także inny bohater Nietoperz, który zostaje kimś w rodzaju Robin Hooda. Kiedy w mieście dochodzi do krwawych morderstw wśród nizin społecznych, tylko Nietoperz może znaleźć prawdziwego mordercę.
Pan Grayson ma już 99 lat, ale pamięć służy mu dobrze. Kiedy odwiedza go pewna dziennikarka, zgadza się opowiedzieć jej historię pewnego złodzieja i sowizdrzała, nazywanego Batman, który kiedyś ukrywał się w teatrzyku, gdzie Grayson grał jako dzieciak.
Jest przełom wieków, rewolucja przemysłowa w rozkwicie, kapitalizm żelaznymi szczękami ściska masy robotnicze. Na Wschodnie Wybrzeże, do Gotham, powraca Bruno Vanekow, młody syn emigrantów, który spędził ostatnie lata na wielkich preriach środkowej Ameryki. Wraca, by dowiedzieć się, że cała jego rodzina zginęła w pożarze fabryki. I, że najprawdopodobniej, nie była to śmierć przypadkowa, lecz wynika zaniedbania i bestialskiego traktowania robotników przez fabrykantów.
Prowadząc prywatne poszukiwania, które mogłyby mu wskazać sprawcę śmierci rodziców, Bruno natrafia na dziennikarkę, Barbarę Gordon. Prawie jednocześnie spotyka także na swojej drodze Selinę Kyle, córkę burmistrza.
A w tym wszystkim, w czasie manifestacji, poznaje także Kota, dziwną, zamaskowaną postać, podburzającą masy robotnicze do strajku i walki o swoje. Kot to renegat, którego ściga policja, a fabrykanci nienawidzą. To właśnie z jego inspiracji Bruno wdziewa maskę nietoperza i zostaje współczesnym Robin Hoodem, okradając bogatych, a zyski z tych napadów przeznaczając na szpitale, pomoc biednym i inne społecznie doniosłe cele.
Oczywiście tajemnica Kota wyjaśnia się szybko (chociaż trudno tu mówić o zaskoczeniu, jeśli zna się trochę świat Batmana), ale najlepszy moment następuje pod koniec, kiedy Bruno ukrywa się w burlesce Pennywortha. Jest to opowieść z morałem, więc, chociaż działał w słusznej sprawie, nasz bohater musi ponieść przewidziane prawem konsekwencje.
I to w sumie takie sobie czytadło jest. Na pewno sprawnie i dobrze napisane, ale nie wywołuje jakichś nadmiernych wybuchów emocji, ani nie czytałem go z wypiekami na twarzy, nerwowo przerzucając strony. Przyjemne, w sam raz na raz, ale jest sporo komiksów lepszych od tego.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to najlepsza jest stylizowana na tamten czas okładka, z ciekawą kompozycją i ornamentami. W środku jest gorzej.
Rysunki Chianga wyglądają, jakby były zrobione cienkim markerem do podpisywania płyt. Albo tabletem z ustawionym grubym brushem. Kreska jest masywna, bardzo ciężka, przez tę swoją toporność miejscami mocno uproszczona. Wygląda to, co najmniej dziwnie - o ile np. Scott Morse potrafi się poruszać po takim gruncie, to Chiang sprawia wrażenie, jakby miał braki warsztatowe.
Co gorsza, część albumu, pojedyncze strony i krótkie sekwencje, rozsypane po całej historii, narysował inny rysownik. Na szczęście różnice w stylach, chociaż spore, to jednak nie rzucają się tak bardzo w oczy i nie przeszkadzają w odbiorze. Szatę graficzną uzupełnia ciemna, stonowana paleta braw, mocno wpadająca w odcienie granatu.
Przeczytałem ten album z zaciekawieniem, bo lubię Elseworldy. Ale jest sporo lepszych, zarówno w tej linii, jak i kanonicznych opowieści o człowieku nietoperzu.
Ocena: 3 nietoperki
Poprzednia Strona