Gotham City Police Department to czteroczęściowa miniseria osadzona w świecie Batmana, chociaż on sam pojawia się tylko w ostatnim jej kadrze. Historia ta opowiada, bowiem o pracy policjantów z Wydziału Policji Gotham.
Chuck Dixon udowadnia nam w tej historii, że potrafi mieć chwile lepsze niż wspominany poprzednio
The Chalice. Nawet dużo lepsze. W GCPD poznajemy całą galerię postaci pracujących na komendzie, od starych dobrych znajomych takich jak Gordon, Montoya, Bullock poprzez drugoplanowe, ale znane twarze jak Kitch czy Sarah Essen, aż po kompletnie nowych, szeregowych mundurowych. Jest to duże wyzwanie dla scenarzysty, bo każde z nich ma własny wątek - w partnerskich parach prowadzą osobne sprawy, zaplątane i zaskakujące, ale zmagają się także z życiem codziennym, stresem i własnymi problemami.
Autor pokazał, że zna się na rzeczy, bo każda z tych spraw jest sama w sobie wciągająca - od mordercy, wysyłającego swoim ofiarom pluszowe misie, dokładnie takie, jakiego dostaje w pewnym momencie Bullock, przez zagrożonego atakiem terrorystycznym dyplomatę, którego żonę udaje Montoya, aż po intendenta Hendricksa, który z godnym lepszej sprawy zapałem stara się złapać złodzieja... materiałów biurowych.
Dixon zabiera nas też w obszary, które w regularnych przygodach Batmana odwiedzamy rzadko - w życie prywatne bohaterów. Bullock, zmagający się z policyjnym psychologiem, winny brutalnego aresztowania; Soong, policjant - fatum, którego partnerzy giną jak muchy. Jest w tym scenariuszu potencjał jak w dobrze skonstruowanym serialu telewizyjnym. Kiedy trzeba, trzyma w napięciu, kiedy trzeba, wywołuje uśmiech, a gdy jest na to pora - jest trochę patosu, melodramatu i zamyślenia.
Za oprawę graficzną serii odpowiada Jim Aparo. Nigdy nie przepadałem za jego obłą kreską, ale to jest wyjątek. Być może należy to poczytać jako zasługę Billowi Sienkiewiczowi, który nakładał tusz w GCPD, a który sam jest legendą, nie wiadomo, czy nie większą niż Aparo. Jakkolwiek sprawy się mają, tym razem byłem zauroczony. Kadry wypełnione są twardymi, kanciastymi, odrobinę brudnymi rysunkami, doskonale pasującymi do klimatu opowieści. Bullock jest obleśny, Kitch lalusiowaty, a Gordon wygląda tak, jak powinien wyglądać stary, zmęczony służbą gliną. Ważne jest też, co nie jest regułą w takich przypadkach, że kobiety wyglądają kobieco. Chociaż Montoya ma usta jak Julia Roberts no, ale nie można mieć wszystkiego.
Kolor Laughlina plasuje się w połowie drogi między starymi, dobrymi latami 80-tymi w wykonaniu Roy, a bardziej współczesnymi wodotryskami, jakie wprowadzili ludzie z Image i Digital Chameleon, i pasuje do tej kreski, chociaż osobiście nie przepadam za takim, nazwijmy to, stadium przejściowym. Widać tu ewolucję, która dokonywała się w kolorowaniu komiksów w ubiegłej dekadzie.
Podsumowując -
Gotham City Police Department to doskonała historia zapewniająca nam tło codziennych zmagań Mrocznego Rycerza. Poznajemy lepiej środowisko, w jakim przyszło mu działać i ludzi, z jakimi przyszło mu współpracować. A poza tym, jeśli ktoś, jak ja, darzy sympatią Gordona i resztę poczciwych glin ze szkaradnego budynku komendy w sercu miasta, to na pewno nie pożałuje, że się z tą miniserią zapoznał. Warto, naprawdę warto, bo to dobra, ciężko odrobiona robota, tym bardziej, że Dixon i Aparo pokazali tu klasę, śmiem twierdzić, że o poziom wyżej niż zwykle.
Ocena: 4,5 nietoperka