Demon Etrigan, rymujący mieszkaniec piekła jest polskiemu czytelnikowi znany dosyć dobrze. Chociaż fani Batmana spotkali go chyba tylko w elseworldzie
Zagłada Gotham, to pojawił się również w
Sandmanie.
Postać ze wszech miar ciekawa i warta uwagi. Zwłaszcza, jeśli jest dobrze napisana, a w albumie
Batman / Demon zajął się tym Alan Grant. Szczęściem nie powtórzyły się wpadki z
War Devil.
Jest wigilia Wszystkich Świętych, w Gotham ma miejsce kilka wstrząsających, rytualnych morderstw. W trakcie rozwiązywania sprawy na drodze Batmana pojawia się nikt inny tylko rymujący i zabiera go na straszliwą wyprawę na dno piekieł.
I faktycznie, Wayne musi przejść przez piekło, a to za sprawą postaci, które w podziemnym świecie spotyka. Wszystkie mają mu coś do zarzucenia, począwszy od Abattoira, któremu noszący wtedy pelerynę Jean-Paul Valley pozwolił umrzeć, przez Jasona Todda, również obarczającego Wayne'a winą za swoją śmierć, aż po jeden z największych symboli mitologii Mrocznego Rycerza - czyli jego zamordowanych rodziców.
Na końcu podróży czeka oczywiście najtwardszy boss ze wszystkich poziomów, a jest nim Baal. Porównanie do gry komputerowej wrzucam tu celowo, bo samo zakończenie wędrówki przez piekło nie jest szczególnie wyszukane. W charakterze Deus ex machina występuje tu śmieszny artefakt, oddanie i wściekłość Batmana. To psuje trochę cały, do tej pory pozytywny, efekt. Niestety, Grant trochę się potknął.
Rysunki stworzył David Roach. Osobiście, wcześniej nie miałem okazji go poznać. Na pierwszy rzut oka, grafika jest trochę dziwna, ale z biegiem czasu coraz bardziej przekonywałem się, że pasuje do opowieści. Jest w niej coś niepokojącego, co do historii o wyprawie do piekła pasuje wręcz świetnie. A sama kreska wygląda jak brudne skrzyżowanie Gulacy'ego z Aparo.
Kolory położył Alex Sinclair, człowiek, który często współpracuje z Samem Kiethem. Tam zwykle jest to orgia barw, ale facet zna się na rzeczy i wie, co gdzie pasuje. Kolorystyka albumu to brudne, złamane barwy, ziemiste odcienie, dużo brązów, szarości. Ma być strasznie, smutno i okropnie i tak faktycznie jest.
A przy oprawie graficznej przestępstwem byłoby pominięcie dwustronicowej okładki. Rewelacyjną rozkładówkę stworzył Brian Stelfreeze, polskiemu czytelnikowi znany chociażby z przedruków okładek do serii Shadow of the Bat. Artysta ten ma niezwykle charakterystyczny, trudny do pomylenia styl, łączący kanciastą, twardą formę z prawdziwie oszałamiającym, malarskim wykończeniem. Po prawdzie, mnie do zakupu skusiła właśnie ta okładka.
Kilka słów podsumowania... Hm, jeżeli nie będziemy próbowali porównać tego albumu do innych występów Etrigana (mam tu na myśli, ze względu na tematykę, głównie Nadzieję w piekle, ale Zagładę Gotham również) to nie narazimy się na przykry zawód. Jak wspomniałem, końcówka nieco rozczarowuje, rozwiązanie jest trochę wydumane, ale sama historia czyta się dobrze. Widać, że Grant zna postać, która jest tu głównym bohaterem, chociaż sięga raczej do ikon jej mitologii, niż do prawdziwych smaczków.
Jednak warto. Chociażby dla samego Etrigana, który jest barwną i dającą ogromne pole do popisu postacią.
Ocena: 4 nietoperki