Kto mógłby opowiedzieć lepiej o narodzinach swojego dziecka, jeśli nie jego ojciec? Matka, być może, ale kobiety w branży komiksowej są w mniejszości.
Ojcem Ra's al Ghula, nieśmiertelnego mędrca-terrorysty, jest człowiek równie legendarny jak stworzona przez niego postać, Dennis O'Neil. Przez wiele lat scenarzysta Batmana, redaktor prowadzący serię, człowiek zasłużony dla gacka jak mało kto.
I to właśnie jemu przypadło w udziale ponad 15 lat temu przedstawienie originu tej tajemniczej postaci, którą dwie dekady wcześniej powołał na ten świat.
Batmana w tym albumie jest niewiele. Pojawia się na początku, aby wspólnie z Talią zagłębić się w fascynujący dokument, napisany w dawno zapomnianym języku, najwyraźniej opisujący los pewnego niezwykłego, młodego lekarza, służącego władcy pustynnego kraju. Jego ludzie odnaleźli go przypadkiem, kiedy Mroczny Rycerz kazał odnaleźć i zniszczyć wszystkie istniejące jamy łazarza, aby Głowa Demona nie mógł już po raz kolejny się odrodzić.
Kiedy śmierć zabiera syna władcy, medyk sięga po wiedzę z pogranicza nauki i magii. Wspomagając się sennymi wizjami tworzy formułę, która w połączeniu z czakramem, kumulującym ziemską energię, pozwala ożywić zmarłego.
Niestety, jak się to często zdarza, zamiast wdzięczności czeka go zdrada i cierpienie.
Tak zaczyna się historia człowieka, u którego narodzin czekała burza, a którego życie ukształtowała nauka, nienawiść i przemoc, bo Ra's nie wybacza swoim ciemiężcom i pobiera okrutną, krwawą opłatę za wyrządzone mu zło.
Album kończy się jak wiele poprzednich spotkań między tą dwójką niezwykłych mężczyzn - konfrontacją. I tym razem konfrontacja ta jest krwawa. Właśnie wtedy Wayne po raz pierwszy sam poznaje smak Jamy i niezwykłej, liczącej całe wieki, formuły.
Zilustrowaniem albumu zajął się młody i będący wtedy na topie artysta, o którym mówiono, że wraz z Alanem Grantem robili dla Batmana to samo, co O'Neil z Adamsem półtorej dekady wcześniej. Chodzi o świetnie znanego także czytelnikowi polskiemu Norma Breyfogle'a. Jego wizja postaci czerpała zawsze mocno z mrocznego, tajemniczego cienia, jakim otoczyli go Novick i Adams.
Album ten różni się od tego, co znają rodzimi fani, ponieważ jest namalowany. Breyfogle namalował zaledwie 3 czy 4 pełnokolorowe przygody Mrocznego Rycerza i szkoda, bo wychodzi mu to świetnie. Grafika łączy mocną, charakterystyczną kreskę z pięknie dobranymi barwami, oscylującymi w ciepłych, ziemistych barwach pustyni. W tej oprawie świetna linia zyskuje jeszcze na dynamice i rozmachu. Opowieść opiera się na właściwym dla tego artysty kadrowaniu - sprawnie zakomponowane strony sprawiają, że momentami lektura przypomina szybki, dobrze zmontowany film.
A przedstawiająca finał dwuplanszowa rozkładówka, na której Talia i Ra's z przerażeniem wpatrują się w, zdawałoby się, martwego Wayne'a, gdy wstaje nad krawędzią Jamy Łazarza, to prawdziwy majstersztyk gotyckiej grozy.
Warto też wspomnieć, że cała trylogia, którą
Birth of the demon otwiera, ma powiększony w stosunku do standardu format, więc i odbiór ilustracji jest zupełnie inny.
Co można dodać w formie podsumowania? Tak naprawdę, O'Neil bawi się z czytelnikiem. Owszem, pokazuje nam, skąd wziął się Ra's. Przedstawia krwawe i brutalne narodziny człowieka, który odtąd przez wszystkie kolejne wieki będzie równie krwawy i brutalny, ale jego zawziętość zawsze przerastać będzie żądza wiedzy.
I... tyle. Nie wiemy w zasadzie, co działo się od chwili, gdy dawny medyk porzucił rodzinną pustynię, skąd wzięła się jego filozofia zniszczenia ludzkości, jak stał się przywódcą międzynarodowej armii terrorystów. Ale to nie jest ważne, bo przecież właśnie byliśmy świadkami narodzin legendy, a te, jak wiadomo, rodzą się po cichu.
Ocena: 4,5 nietoperka