Bullet: Anarky, dziecko Alana Granta i Norma Breyfogla doczekało się albumu zbiorczego dokumentującego potyczki z Mrocznym Rycerzem i nie tylko. Czy dla takiej postaci jak Anarky warto sięgnąć po to wydanie?
Kelen: Ciężko powiedzieć. Z jednej strony Anarky to postać, która dobrze kojarzy się polskim czytelnikom ze względu na opublikowaną przez TM-Semic historię z jego debiutem. Z drugiej strony, tak na prawdę cała reszta w pewnym stopniu mnie zawiodła.
B: Właśnie. O ile przedruki klasycznej już historii z
Detective Comics #608-#609 nawet dziś dają radę, tak historia z nawiedzonym wróżbitą jest strasznie naciągana.
K: Nawiedzony wróżbita to, moim zdaniem, jeszcze nie najgorsze. Bardziej zmartwiła mnie historia, w której Anarky nie jest już tylko anarchistą walczącym dla dobra społeczeństwa Gotham, a postacią, która niczym kolejny superbohater w DC spotyka się z superprzestępcami i używa wielu technologicznych gadżetów.
B: No właśnie. Twórcy zamieścili historię w której ginie główny bohater albumu, a zaraz potem pojawia się demon Etrigan - no i zaczyna się szopka...
K: Zacznijmy może jednak od początku. Trzeba powiedzieć kilka słów o przedruku znanej nam dobrze historii
Anarky in Gotham City. Szczególnie, że miło ją obejrzeć na lepszym papierze, nieprawdaż?
B: O tak, zwłaszcza że to ten rodzaj opowieści, których ze świecą szukać we współczesnych tytułach z Batmanem. To w dużej mierze detektywistyczna historia, w której obrońca Gotham odkrywa tożsamość Anarky'ego dedukcją i sprytem po drodze gromiąc paru zwykłych dealerów narkotyków i spotykając ciekawą staruszkę. Jest to także historia z przesłaniem, prostym acz społecznie ważnym
K: I właśnie za to ją lubię. Grant przedstawił nam bardzo ciekawą historię z nowym bohaterem i odpowiednim, zaskakującym zakończeniem, które dotyczyło jego tożsamości. A wszystko to zostało zilustrowane miłą dla oka kreską Breyfogla. Jest to też komiks, do którego mam wielki sentyment, gdyż jest to jeden z pierwszych komiksów z Batmanem, jaki przeczytałem. I scena ze starszą panią, czy też Batmanem przygniecionym przez bezdomnego na "wózku" do dziś wywołują u mnie uśmiech na twarzy.
B: Czyli historia, która sugeruje, że album będzie na wysokim poziomie. Następnie dostajemy nowelę
Tomorrow Belongs To Us i w moim przekonaniu jest to historia która definiuje tytułowego bohatera.
K: Zgadzam się z Tobą. Mimo, iż krótka, jest bardzo treściwa i na dobrym poziomie, w porównaniu do kolejnych historii. Jedynie czego brak to ręki Breyfogla przy tworzeniu strony graficznej.
B: Widać, że to historia pod względem kreski nowoczesna.
K: Owszem, gdyż jest to przedruk historii z
The Batman Chronicles #1, który ukazał się 6 lat po debiucie Anarky'ego. Sama kreska jest w porządku, ale Anarky zawsze będzie najlepiej wyglądał, przynajmniej według mnie, rysowany przez Norma.
B: I tutaj należy zwrócić uwagę że sama postać też jest nowoczesna, zaczyna przypominać technologicznego geniusza. No i powraca beznogi weteran, który chyba jest głównym motywem historii z zamaskowanym anarchistą.
K: O tak, beznogi weteran to postać, bez której historie z Anarkym nie byłyby takie same. Wracając do wątku technologicznego geniusza, to, niestety, jest on rozwijany w kolejnych numerach i miałem wrażenie, że razem z tym umiera prawdziwa postać Anarky'ego.
B: Dosłownie taką historię dostajemy na kolejnych stronach - Anarky umiera. Jest melodramatycznie, kiczowato i mroczno...
K: I tutaj, moim zdaniem, powinna się zakończyć historia Anarky'ego. Niestety, Lonnie wraca już bardziej jako techno-geniusz anarchista, spotyka Etrigana, Darkseida i konstruuje maszynę do ingerowania w ludzkich mózgach. Fuj.
B: Właśnie, straszny chaos z postacią nie mający nic wspólnego. To wydanie powinno zamknąć się w 115 stronach. Reszta jest naciągana i dorobiona na siłę.
K: Dokładnie. Jedynym plusem ostatniej historii to, ponownie, kreska Norma Breyfogla. Miło jest obejrzeć jego nowsze prace, których nie mogliśmy obejrzeć za czasów TM-Semica.
B: Skoro już przy stronie artystycznej jesteśmy, to trudno mi ją ocenić z prostego powodu - jest to wymieszanie klasyki z nowoczesnym mainstreamem nie wykraczającym po za pewien poziom ogólnie przyjęty. Raczej robota rzemieślników niż artystów.
K: Ale raczej nie zaprzeczysz temu, iż Breyfogle wykonał świetną robotę w numerach, które narysował?
B: Oczywiście że nie, choć to album wielu artystów nie tylko wyżej wymienionego.
K: Owszem, ale Anarky to w końcu jego dziecko. Swoją drogą, w przedmowie Alana Granta jest interesująca ciekawostka dotycząca tego, na czym miał wzorować się Norm tworząc wygląd Anarky'ego.
B: Której nie zdradzimy na pewno. Dla czytelnika, który sięgnie po omawiany album będzie to niespodzianka. Nadmienię tylko, że Anarky miał pierwotnie pojawić się w piśmie 2000 A.D. , ale został odrzucony, co powinno cieszyć fanów DC.
Podsumowanie:
B: W mojej ocenie jest to album nierówny pod względem scenariusza. Klasyczne historie jak najbardziej dają radę (to jakieś 115 stron) reszta to upadek i brak pomysłu na postać. Niestety, wydanie tylko dla wszystkich tych którzy cenią Norma i Granta oraz lubią nostalgiczne podróże w przeszłość. Reszta czytelników może sobie darować, chyba, że lubią nietuzinkowych złoczyńców/bohaterów a takim mimo wszystko jest anarchista w złotej masce.
K: Mam podobną opinię do Twojej. Z jednej strony na prawdę warto zapoznać się z pierwszymi historiami, w których występuje Anarky, gdyż są bardzo ciekawe. Niestety, dalej robi się gorzej. A strona artystyczna nie uratuje całego albumu.
Ocena: 3,5 nietoperka
Poprzednia Strona