Najbardziej znany szaleniec w mainstreamie wraca do przygód Mrocznego Rycerza. Wiele osób zastanawiało się, jakiego Batmana zobaczymy tym razem. Morrison przecież potrafi go ukazać z każdej niemal strony - psychologicznej (
Azyl Arkham), detektywistycznej (
Gothic), czy też supebohaterskiej (JLA). W tym przypadku nie mamy jednak do czynienia z Batmanem, a z Bruce'em Wayne'em. W tej historii (i chyba przez następne 15 numerów) to seksowny miliarder gra główną rolę. Morrison odstawia na bok wszelkie tezy w stylu "Bruce Wayne umarł w nocy, gdy zabito jego rodziców". Takie poglądy nie działają na wielbionego przez tłumy scenarzystę.
Jak to z szaleńcami często bywa, Morrison świetnie się bawi przy używaniu klasycznych batkoncepcji. Początkowe sceny są wyśmienite, aczkolwiek ich późniejsze wytłumaczenie jest już nader irytujące. I ten wątek z "wakacjami"... Czyżby 2 miesiące wcześniej Batman wraz z Robinem i Nightwingiem wrócili z podróży po świecie? Chyba po to podróżowali, aby wypocząć po trudnych chwilach, jakie przeżyli podczas Kryzysu Nieskończoności. Pomysł ten nie przemówił do mnie całkowicie i jestem pewien, że można byłoby go rozwiązać lepiej.
Podczas lektury tego numeru zawiodą się ci, którzy oczekiwali niesamowitej akcji. W tym komiksie (oprócz pełnego napięcia początku) nic się praktycznie nie dzieje. Wieje nudą, potworną nudą. Tak, można to usprawiedliwiać faktem, że to dopiero preludium, a najlepsze dopiero przed nami, ale każdy, kto czytał New X-Men Morrisona wie, jak scenarzysta fenomenalnie rozpoczął swój staż w świecie mutantów. A tak przy okazji - numer 655 Batmana to dowód na to, że Batman & Son jako historia zeszytowa nie będzie opowieścią ciekawą. Komiksy Morrisona czyta się najlepiej w TPB, gdzie ma się całą historię w jednej, zgrabnej formie. To zresztą jedna z przyczyn, dla której (moim zdaniem)
New X-Men z Dobrego Komiksu nie przetrwało dostatecznie długo, ale nie o tym mowa...
Rysunki? Kubert miał zapewnić ciekawą, pełną życia kreskę w głównym battytule. I tak jest. Szkoda, jedynie, że czasem artysta po prostu nie daje sobie rady. Wydaje się, jakoby się śpieszył, przez co rysunek jest niedokładny, a nawet brzydki (jak choćby sekwencje z Robinem czy podczas imprezy w Londynie). Sądzę jednak, że to jedynie kwestia czasu, zanim Kubert się przyzwyczai do rysowania Batmana i jego ekipy. W końcu rysowanie przez kilka lat dla Marvela robi swoje.
Miało być genialnie, a jest jedynie dobrze. Trzymam kciuki w związku z następnymi numerami. Trochę jestem zmartwiony niskim poziomem intelektualnym następnego numeru, ale... Widok Batmana walczącego z 50 Man-Batami... To będzie coś.
Ocena: 4,5 nietoperka
Poprzednia Strona