Powiem szczerze, że należała się Robinsonowi nagana już za samą część szóstą tej historii, ale łudziłem się, że przynajmniej rozwiązanie serii morderstw będzie błyskotliwe, a przynajmniej niezłe. No cóż, pomyliłem się. Intryga naciągana, bez pomysłu, topornie skonstruowana i dziecinnie prosta.
W historii
Face the Face mieliśmy do czynienia z czymś, co określa się jako "zapchajdziura". Trzeba było po prostu coś zamieścić w tych numerach, czekając na przejęcie
Detective i
Batmana przez Diniego i Morrisona. Oczywiście, jest tu kilka znaczących momentów (śmierć Brzuchomówcy, powrót Dwóch Twarzy) ale kiepsko przedstawionych - bez pomysłu, bez stylu, bezbarwnie. A przecież Robinson potrafi napisać dobrą opowieść z Mrocznym Rycerzem, jak choćby
Blades (
LTDK #32-34), wydane również w Polsce, gdzie jest całkiem ciekawa sprawa seryjnego mordercy. Nie znajdziecie tego tutaj. Również pojedynek z Two-Face'em okazuje się zupełnie zbędny i nieciekawy. Pobili się trochę bez ładu i składu i rozeszli do domów. Pomysł z ZOO jest trochę taki, jak sam Harvey mówi:
"There was nothing better involving twos or pairs or twins in Gotham this week."-
"W tym tygodniu w Gotham nie było nic lepszego związanego z liczbą dwa". I taka jest ta historia Robinsona. Po prostu nie był w tym tygodniu w stanie wymyślić nic lepszego.
Mam nawet wrażenie, że Kramer dostosowuje się do poziomu scenariusza i rysuje walkę bez napięcia. Twarze wyglądają dobrze, ale sceny pojedynku w ZOO jakieś takie chaotyczne. Jedyne co jest naprawdę dobre, to okładka: miasto narysowane przez Bianchiego przypomina mi Gotham z filmów Burtona.
Face the Face poleciłbym tylko tym fanom Gacka, którzy zbierają serie
Batman i
Detective Comics regularnie i chcą mieć wszystkie historie. Pozostałym polecam kolejne numery
Detective Comics (Paul Dini), a z historii Robinsona niech zapamiętają tylko okoliczności śmierci Brzuchomówcy. To w zupełności wystarczy.
Ocena: 2 nietoperki
Poprzednia Strona