|
|
|
|
.: INNE :: PUBLICYSTYKA :: "THE MARK OF BATMAN" :.
|
|
"The Mark of Batman" - wstęp Alan'a Moore'a do 10-rocznicowego wydania DKR.
Jako ktoś związany z fikcją i jej tworzeniem ponad przeszło piętnaście lat, zachwycony tymi latami mówię wam, że bohaterowie zaczynają być powoli problemem. Nie są tym czym bywali. Albo raczej są okłamując z trudem swoje serce.
Świat wokół nas zmienił się i nadal nieustannie się zmienia, przyspieszając kroku. Tak jak my. Wraz ze zwiększeniem zasięgu mediów i technologii informacyjnej, jesteśmy w stanie dostrzec więcej świata, bardziej przejrzyście rozumiemy jak pracuje. Spostrzegamy dzięki temu, iż nasze postrzeganie i otaczającego nas społeczeństwa, uległo modyfikacji. Konsekwentnie żądamy nowości w sztuce, kulturze, co zmienia nasze umysły i krajobraz, w którym sami się znajdujemy. Pragniemy nowych melodii, tematów, wglądów w sprawy, analiz, dramatycznych sytuacji.
Żądamy nowych bohaterów.
Fikcyjnym bohaterom przeszłości, zachowując jeszcze cały ich urok, potęgę, moc i magię, obniżano wiarygodność poprzez fałsz i błędy. Korzystne było spoglądanie w przeszłość i lepsze rozumienie zachowania i wzorów. Fantastyka naukowa w wykonaniu Philip'a Jose'a Farmer'a zdolnie i wiarygodnie demonstrowała, iż najprawdopodobniej młody Tarzan eksperymentowałby seksualnie z szympansami i nie miałby żadnej awersji do jedzenia ludzkiego mięsa, co zostało mu przypisane przez Edgar'a Rice'a Burroughs'a. Nasza polityczna i społeczna świadomość się nadal rozwija i widzimy, że np. Alan Quarterman objawia się nam teraz jako biały imperialista eksploatujący miejscową ludność, a nadrzędnym elementem ukrytym pod makijażem psychiki James'a Bond'a jest pogarda dla kobiet. Większość z nas wolałaby cieszyć się przygodami wyżej wymienionych dżentelmenów, bez psucia zabawy wplątywaniem w sprawy społeczeństwa. Jednak faktem jest, że zmieniliśmy się i nasze społeczeństwo też i gdyby takie postacie były tworzone dzisiaj, podlegałyby wielkiemu podejrzeniu i krytyce.
Jeżeli więc my nie możemy się obejść bez bohaterów, jak twórcy fikcji mają przedefiniować i ponownie opowiedzieć ich legendy, historie ubrane we współczesny klimat ?
Obszary kina i literatury były zdolne do przedstawienia problemów w dojrzałych i rozumnych kształtach, być może dzięki dojrzałej i rozumnej publiczności i czytelnikom zdolnym popierać taką odpowiedź. Zyskiwały nawet na wartości. Dział komiksów od swego początku był postrzegany jako przeznaczony wyłącznie dla młodych. Proste zagadnienia i łatwe tematy kojarzyły się z małoletnimi. Jakiekolwiek przedstawienie dorosłego tematu i trudniejszych problemów, spotkałoby się prawdopodobniej z krytyką, wręcz groźbą i cenzurą. Nie był to szczęśliwy gatunek. Podczas gdy w powieściach i kinie przedstawiano takie pojęcia jak anty-bohater, czy bohater klasyczny i tłumaczono je ponownie na współczesny sposób, komiks dalej miał kroczyć tą samą drogą. Miał się kręcić wokół ogranych problemów, pytań, zagadnień. Ciągle te same banały, absurdalne wręcz sytuacje i mięśniacy idioci gadający to samo w nieskończoność. Komiksy rozkładały się na czynniki pierwsze. Powstawało coraz to więcej kłopotów z tym gatunkiem pełnym anachronizmów, a przeznaczonym przecież już teraz dla nowych oczu. Problem rósł i stawał się coraz bardziej denerwujący. Trzeba było było zreinterpretować tradycyjne ikony tak by zainteresować dojrzewającą publiczność. Problem mógł zostać rozwiązany tylko przez osoby, które go rozumiały i znały się na bohaterach oraz na tym co czyni tych bohaterów ciekawymi.
To przywiodło mnie do Frank'a Miller'a i Mrocznego Rycerza.
Dzięki temu, iż zdecydowano się zastosować jego styl i wrażliwość w Batman'ie, Frank Miller wytrzasnął rozwiązanie na trudości w tak elegancki i wywołujący głębokie wrażenia sposób, jakiego nigdy nie widziałem. Co jest jeszcze bardziej niesłychane, on poradził sobie z tym posługując się postacią Batman'a, która była znana nie szerszej publiczności nie tylko jako bohater czytelników komiksów. Batman był kimś więcej niż tylko głupim bohaterem komiksu. Szerokiej publiczności był znany z telewizyjnego serialu z Adamem West'em w roli głównej, gdzie wygłaszał sentencje z kamienną niemal twarzą, po czym wchodził na ścianę. Głupawe efekty specjalne takie jak przekręcanie kamery podczas wchodzenia Batman'a na ścianę zbiły w dół wiarygodność jego postaci w oczach widzów. Jednak społeczeństwo, dzięki temu co udało się zrobić Frank'owi Miller'owi, przekonało się, że bohater to niekoniecznie zdumiewające, wspaniałe moce, ale jakikolwiek (nawet niepozorny) bohaterski czyn. Miller ukazał ten problem dokładniej. (Mam nadzieję, iż Frank nie będzie na mnie zły, że nazywam go Miller. To wydaje się nieuprzejme i szorstkie. Na pewno nie mówiłbym mu tak w twarz, ale pisząc wprowadzenia do książek (komiksów) osób, które się zna, tak właśnie je nazywasz.)
Miller wziął na tapetę postać, z której historyjek każde błahe, przypadkowe wydarzenie jest zakopane głęboko w umysłach fanów komiksu. Pozwolił sobie dramatycznie przedefiniować tą postać, nie zaprzeczając ani jednej drobince z mitologii Batman'a. Tak. Batman to nadal Bruce Wayne, Alfred to jego kamerdyner, a komisarz Gordon ciągle jest szefem policji. Jest młody pomagier Batman'a zwany Robin'em, batmobil, jaskinia nietoperzy i pas z gadżetami. Joker, Dwie Twarze i Kobieta Kot nadal figurują na liście łotrów. Wszystko jest takie same, poza jednym faktem, a mianowicie tym, że to wszystko jest inne.
Gotham City, miasto w którym rozgrywały się historie komiksów z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, plac zabaw, który poszerzał się i rosnął, wielkie budowle, maszkarony i podpory budynków. To wszystko w rękach Frank'a Miller'a stało o wiele bardziej srogie. Upadłe miasto, mroczne i nieprzyjazne. Zaludnione przez grupy wściekłych psychopatów. Ta miejska masa może równie dobrze zaistnieć w bliskiej przyszłości w naszym realnym świecie. Batman stanowi stale czuwającą nad społeczeństwem siłę (oddział). Jest postrzegany jako niebezpieczny fanatyk przez media. Uważa się go prawie za faszystę, podczas gdy psychiatrzy wstawiają się za uwolnieniem mordercy-Joker'a. Wartości, które przyświecają światu nie są już tak jasne jak niegdyś. Pierwotne kolory z konwencjonalnego komiksu zniknęły, a za sprawą Lynn Varley pojawiły się bardziej dwuznaczne i subtelne tonacje, wzbudzające najróżniejsze uczucia.
Bardziej przytłaczająca różnica maluje się w portretach Batman'a i Bruce'a Wayne'a, człowieka pod maską nietoperza. Przez lata jego osoba była przedstawiana jako czyniąca dobro świętość lub kierujący się zemstą psychopata. W tym komiksie obie interpretacje postaci (Bruce'a Wayne'a i Batman'a) połączył pewnego rodzaju pomost. Stworzono jedną, bogatszą, lepiej rozumianą postać, łacząc obie interpretacje. Każdy ruch języka ciała, każda subtelna wypowiedź służy do zademonstrowania tego, iż Batman stał się w końcu tym czym powinien dawno się stać. Legenda.
Ze znaczenie mitu, legendy Mrocznego Rycerza nie można było przesadzić. Świeci ona i tak z każdej strony. Znajomy początek, gdy drobny nietoperz wlatuje przez otwarte okno i inspiruje Bruce'a Wayne'a, u Miller'a powoduje przemianę bohatera w coś co jest nacechowane apokaliptyzmem i religijnością. Nietoperz przekształcony w gigantyczną, złowieszczą chimerę wylatuje wprost z najmroczniejszych europejskich historii, fabuł, opowiadań. Późniejsze sceny Batman'a na koniu przywołuje na myśl rycerstwo Okrągłego Stołu i Clint'a Eastwood'a, który przybywa do bezbożnego miasta, jak to w wielu westernach było. Zostaje zademonstrowana nam mityczna, wstrząsająca historia związaną z Superman'em. Superman, którego tu widzimy jest Ziemskim bóstwem, którego obecność zdradza tylko wiatr i pozostała po nim destrukcja. Jego wątpliwa pozycja jako agenta rządu Stanów Zjednoczonych pozwala połączyć legendę z rzeczywistością dwudziestego wieku.
Poza obrazami, tematami i podstawowymi, istotnymi historiami Mrocznego rycerza, Miller zdołał ukształtować Batman'a w prawdziwą legendę poprzez wprowadzenie elementu, bez którego wszystkie prawdziwe legendy są niekompletne i który właściwie prawie nie istnieje w świecie przedstawianym w przeciętnych komiksach, a mianowicie czas.
Legenda Robin Hood'a nie byłaby kompletna bez ślepo wymierzonego strzału z łuku, który określił jego grób. Norweskie legendy ostatecznie straciłyby wiele swej mocy,gdyby nie istniał Ragnarok. Tak samo nie byłoby historii Davy'a Crockett'a bez istnienia Alamo. W komiksach brakuje jednak tego elementu. Komiks może istnieć dziesięć lat, byleby się sprzedawał. Element czasu jest pomijany, brakuje go. Postacie pozostają we wiecznej otchłani, nie przekraczając mniej więcej 20 lat. Faktem jest, iż śmierć jeśli się w ogóle się zdarza jest tymczasowym i całkowicie odwracalnym zjawiskiem.
Wraz z Mrocznym Rycerzem, do historii Batman'a zawitał czas i cegła wymagana do zakończenia budowy legendy została wreszcie wmurowana. W historii wielkiego człowieka i największej jego bitwy, Miller rozpalił ognisko, które jeśli wszystko pójdzie w dobrym kierunku rzuci nowe światło na gatunek komiksu i być może rozwiąże problemy i nakieruje nas pracujących na tej komiksowej gałęzi na kilka świeżych, nowoczesnych rozwiązań. Tych z was, którzy maja już wersję Mrocznego Rycerza w miękkiej oprawie, przekonuję, że ten prawdziwy kamień milowy komiksu zasługuje na godną jego zawartości trwałą oprawę. A wobec tych, którzy właśnie wkroczyli w świat komiksu mogę żywić tylko zawiść, gdyż stykacie się teraz z nowym rodzajem komiksu. Nowym sposobem opowiadania historii, nowym światem, nowymi przyjemnościami i nowymi kłopotami i trudnościami, z nowymi dramatami i ciekawymi sytuacjami.
Z nowym bohaterem.
Alan Moore
-1986-
|
|
|
|
|
|
|
|
|