SUICIDE SQUAD – TELEDYSKOWA PARSZYWA PIĄTKA
recenzja wersji IMAX 3D
„Suicide Squad” od pierwszych zwiastunów zapowiadał się bardzo obiecująco. Niestety, jest to jeden z tych przypadków, gdy różnego rodzaju trailery w ostatecznym rozrachunku wypadają lepiej niż sam film.
David Ayer miał interesujący pomysł na komiksowy film w stylu „Parszywej dwunastki”. Od początku wiadomo było, że nie jest to produkcja, która poruszać będzie skomplikowane kwestie. Miała to być przede wszystkim rozrywka rozbawiająca widza i dostarczająca akcji.
Mimo niewątpliwych starań twórców i obsady „Suicide Squad”, którzy na różnych spotkaniach autentycznie wyglądali na zżytą grupę, można zaryzykować stwierdzenie, że wszyscy lepiej bawili się na planie niż widzowie w kinach.
Największą bolączką filmu okazały się jakby nie było jego zwiastuny, momentami sugerujące, że za wszystkim kryje się coś więcej, zwłaszcza jeśli pokazywano fragmenty z przeszłości Harley i Jokera. Niestety, retrospekcje, choć poruszają istotne kwestie, to sposobem montażu i potraktowaniem wszystkiego po łebkach zamiast stanowić prawdziwe przybliżenie poszczególnych bohaterów, tylko irytują. Jeśli liczyliście, że będzie wam dane poznać bardziej szczegółowo jak narodziła się relacja pomiędzy Jokerem i dr Quinzel, to odpowiedzi na to pytanie w filmie Davida Ayera nie znajdziecie. Całości nie pomagają też krótkie fragmenty popularnych piosenek przeskakujące z jednej na drugą w początkowych scenach produkcji. To, co sprawdza się w zwiastunach, nie koniecznie pasuje do filmu.
„Suicide Squad” ma ciekawą grupę bohaterów. Irytującej i nieprzewidywalnej oraz iście szalonej Harley nie sposób nie lubić. Niestety, oprócz niej pozostali bohaterowie tak naprawdę nie mają okazji zabłysnąć. Wątki z Deadshotem i El Diablo są zaś zbyt banalne. O Killer Crocu i Boomerangu za wiele również nie można powiedzieć. Na uwagę zasługuje zaś Slipknot, który znalazł się w filmie tylko po to, by zademonstrować wybuchowe działanie wszczepionych bohaterom bomb. W tle zaś gdzieś znajdziemy Jokera. Jared Leto ma potencjał w tej roli, ale w tych kilku szybkich scenach nie mamy tak naprawdę okazji bliżej poznać nowego Księcia Zbrodni. W jednej sekwencji na moment pojawia się odwzorowanie słynnego rysunku Alexa Rossa przedstawiającego Jokera i Harley. Tego typu pojedynczych, dających frajdę ujęć nie brakuje. Jednak o ile takie kadry sprawdzają się w komiksach, to w filmie powinny być czymś więcej niż tylko nawiązaniem, czy ładnie wyglądającym momentem. Wiele kwestii też niczemu nie służą, jak chociażby broń Katany, który więzi dusze osób, które od niego zginęły.
Przed premierą można było spotkać się z wieloma fanowskimi teoriami, w tym między innymi z tak szalonymi, jak ta twierdząca, że Jokerem jest Jason Todd. Niewątpliwie fani mają wielką wyobraźnię – szkoda, że tego typu szaleństwa zabrakło w historii Davida Ayera. Z takimi bohaterami aż prosi się o coś zaskakującego. Elementów nieprzewidywalnych dostarcza Harley, ale to trochę za mało jak na film, gdzie mamy całą drużynę bohaterów.
W drugiej połowie filmu, kiedy bohaterowie wkraczają do gry, pada cała dramaturgia, zaś akcja nie porywa. Walka z armią potworów, których można posiekać mieczem lub rozstrzelać na różne sposoby nie wzbudza większych emocji. To niezbyt wielka atrakcja i nie znajdziemy tutaj nic zapadającego w pamięć. Nie tego oczekuje się po tego typu filmie. Sporo mówiło się dokrętkach na planie „Suicide Squad”. W obrazie nie widać jednak niczego spektakularnego. Wiadomo, że jedna ze scen retrospekcji została wzbogacona o udział pewnego bohatera, ale oprócz tego nie wiem, co takiego zdecydowano się dodać do filmu – czyżby tylko krótkie fragmenty z retrospekcjami?
Fani Batmana na pewno zwrócą uwagę na epizod z bohaterem Gotham City. Wchodzi on w interakcję z kilkoma postaciami i trzeba przyznać, że ma godne wejście, a oprócz tego często jest wspominany.
Film Davida Ayera zawodzi. Jest kilka dobrych momentów, zaś postać Harley w wykonaniu Margot Robbie zdecydowanie chciałbym zobaczyć w oddzielnym filmie. Jednak z produkcji wycięte zostają sceny, które wszyscy dobrze pamiętają ze zwiastunów, a zamiast nich dostajemy nieudolną próbę dodania głębi postaciom.
W „Suicide Squad” znalazła się też dodatkowa scena w trakcie napisów końcowych, która rzuca odrobinę światła na działania bohatera posiadającego w produkcji Ayera epizodyczną rolę.
Oglądając „Suicide Squad” w kinie IMAX warto zwrócić uwagę na specjalnie zmienioną sekwencje odliczającą oraz na pierwszy fragment napisów końcowych. W tych momentach można docenić efekty 3D. W pozostałych jest raczej standardowo, otrzymaliśmy więc kolejną produkcję, w której trójwymiar jest zbędny, ale nie jest to niestety nic nowego.