W pytkę!

Od lat podchodzę z rezerwą do wszelkich adaptacji komiksów DC. Rzadko zdarza mi się polubić ich filmy animowane, więc czemu miałbym się zdecydować na serial, któremu będę musiał poświęcić znacznie więcej czasu (zakładając, że nie porzucę go po pierwszym odcinku)? Na „Harley Quinn” zdecydowałem się z nudów i nie żałuję, bo okazała się wspaniałą niespodzianką.

Serial skupia się na tytułowej bohaterce, która zrywa z Jokerem i postanawia zostać nową gwiazdą półświatka Gotham. Pomóc jej w tym ma drużyna, którą kompletuje na przestrzeni pierwszego sezonu. Fabuła brzmi znajomo? Oczywiście, w ostatnich latach została ograna kilkukrotnie na łamach kart komiksów i filmów. Poza tym, nie jestem fanem Harley Quinn w wersji innej niż ta, którą oglądałem w serialach animowanych Bruce’a Timma. Pytanie nasuwa się więc samo – skoro nie przepadam za dr Quinzel, a fabuła jest oklepana, to czym się zachwycać? No i tu pojawia się haczyk twórców, którzy postawili na odważne podejście do swojego serialu – animowana Harley Quinn jest produkcją dla dorosłych.

Kiedy o tym przeczytałem moimi pierwszymi myślami było: pewnie taka z tego animacja „rated-R”, jak z kilku wcześniejszych filmów animowanych DC, m.in. adaptacji „The Killing Joke”, w której eRka była wyłącznie zabiegiem marketingowym; i po co w ogóle robić serial dla dorosłych o postaci, której fani to w głównej mierze młode dziewczyny? Oj, bardzo się tu myliłem. Zrealizowanie właśnie takiej animacji przysporzyło Harley dużo nowych fanów (w tym mnie) w szerszej grupie wiekowej, a serial dla dorosłych tym razem oznaczał naprawdę dla dorosłych. W serialu jucha leje się gęsto, przekleństwa służą bohaterom za przecinki, nie stroni się również od erotyki, niepokojących obrazów i czarnego humoru. Pilotowy odcinek mocno mnie tym zaskoczył, ale w sezonie drugim i trzecim znalazło się kilka epizodów, które pod tym względem nawet go przebiły. Harley Quinn bliżej do hitu PrimeVideo „The Boys” aniżeli do typowego sitcomu animowanego. To szalona jazda bez trzymanki, przy której kilkukrotnie mocno parsknąłem śmiechem.

Samo bluzganie i krwawe rozprawianie się z przeciwnościami losu nie byłoby jednak takie fajne, gdyby nie inny, prawdopodobnie najważniejszy aspekt humoru serialu. Twórcy zrobili dokładnie to samo, co mogliśmy oglądać już w „Teen Titans GO! To the Movies”, czy „LEGO® Batmanie” – wpisali w swoje dzieło całą mitologię, całą historię i otoczkę świata Mrocznego Rycerza, punktując najzabawniejsze ich elementy, lub reinterpretując je na swój, niekiedy bardzo odważny i popieprzony sposób. I tak mamy tu wiele odniesienie i przeróbek filmowych adaptacji Batmana (czego moim ulubionym elementem jest głos Bane’a, który brzmi i często parafrazuje Toma Hardy’ego z filmu Christophera Nolana), „Batmana TAS”, a także komiksów i gier (np. serii Arkham). Ale nie samym Batmanem człowiek żyje, w serialu znalazło się sporo parodii innych tworów popkultury (chociażby piosenki kraba Sebastiana z „Małej syrenki” Disneya), a także dialogów podkreślających, że bohaterowie, których oglądamy również są geekami oglądającymi popularne seriale, filmy, czytającymi książki z gatunku fantastyki. Samoświadome robienie beki i autoreklama HBO Max również są tu na porządku dziennym.

Kaley Cuoco jest drugą Harley Quinn, którą polubiłem, w którą uwierzyłem, która nie była mi obojętna, tylko krytykowałem jej działania, lub jej kibicowałem. Trudno mi jednak chwalić tę aktorkę, bo choć dobór oryginalnej obsady (i głos Bane’a) są świetne, wersja z mocno cenzurowanymi napisami od HBO Max sprawiła, że obejrzałem całość z polskim dubbingiem. Polecam właśnie tę wersję, bo przygotowany pod nią tekst zasługuje na osobny akapit pochwał. Kwieciście przetłumaczone niecenzuralne słowa i masa tekstów przerobionych po naszemu sprawiły, że poziom humoru często windował zdecydowanie wyżej od tego, którego mogłem oglądać w oryginale. Nie jestem fanem dubbingu, uważam go za najgorszą formę tłumaczenia filmów, jednak w tym przypadku jestem bezgranicznie zachwycony, to rewelacja pod niemal każdym względem. Łyżką dziegciu w beczce miodu jest jedynie Radosław Pazura w roli Bruce’a Wayne’a/ Batmana (nigdy nie zostanę fanem tego castingu).

Świeżo po zakończeniu trzech sezonów (obecnie całość) „Harley Quinn” mógłbym pisać o niej jeszcze długo, cytując ulubione wersy, przytaczając najśmieszniejsze sceny, chwaląc odważne decyzje scenarzystów i doskonale poprowadzony wątek romantyczny między Harley i Ivy w drugiej – najlepszej do tej pory – serii. Pisząc tę recenzję postanowiłem jednak zdradzić jak najmniej, aby każdy mógł przysiąść do serialu i dać się mu zaskoczyć tak, jak ja. A moje zdanie jest takie: to najlepsza adaptacja komiksowego świata DC od lat i nokaut na filmowej „emancypacji pewnej Harley Quinn”. Gorąco polecam.

Ocena: 5 nietoperków

Recenzował: Juby


 



na platformie Max i w HBO
 


na Max

Kalendarium

Sonda

Najlepszy komiks z Batmanem wydany przez Egmont w 2024 roku?

Zobacz wyniki