W 1988 roku ukazał się album Killing Joke autorstwa brytyjskiego scenarzysty – Alana Moore’a, rysownika – również Brytyjczyka – Briana Bollanda oraz kolorysty (zgadnijcie jakiej narodowości) Johna Higginsa. W niedługim czasie, komiks ten zyskał miano kultowego i jednego z najlepszych albumów z Batmanem. Wszyscy, którzy siedzą w temacie, o tym wiedzą. Dużo słów wychwalających KJ zostało już powiedzianych, dużo interpretacji zostało opublikowanych – książki, artykuły, blogi itd. Co jakiś czas wypłynie na powierzchnię jakiś nowy komentarz, świeże spostrzeżenie , a dyskusja o dziele Moore’a wybucha na nowo wśród fanów. Świadczy to tylko o wybitności tego komiksu. Ale ja tu nie o tym. Nie do końca.
W 2008 roku, z okazji dwudziestolecia komiksu, DC Comics postanowiło wydać ponownie album – tym razem w tak zwanej wersji deluxe. Okraszone twardą okładką, z dodatkową historią stworzoną przez Bollanda („An innocent guy”), z nowym wstępem i posłowiem – tak miało prezentować się nowe wydanie. Ale to nie miała być jedyna różnica w stosunku do oryginału, bowiem gdy Bolland dowiedział się o przygotowywaniu nowej wersji, bardzo chciał, by rozpatrzono sprawę pokolorowania komiksu na nowo. Sam artysta mówi tak: „Jak powszechnie wiadomo, niektóre wybory, jakich dokonywał John (chodzi o kolorystę), były zaskakująco sprzeczne z moimi propozycjami, więc gdy w lutym 2007 roku Bob Harras poinformował mnie o pracach nad albumem, powiedziałem – PROSZĘ, czy mogę pokolorować go od nowa?” Oczywiście Brian dostał taką możliwość, a polscy Czytelnicy mają okazję podziwiać obie wersje. Odpowiednio, pierwsza z roku 1991 wydana przez TM-Semic, a druga w roku 2012 opublikowana nakładem wydawnictwa Egmont.
Zasadnicza różnica pomiędzy kolorami Higgnisa, a Bollanda to paleta barw. Ciepła, użyta w oryginale, w kontraście do chłodnej, wręcz zimnej zastosowanej w poprawionej wersji. Każdy może sobie porównać obie kolorystyki, wyrobić własną opinię, nie zamierzam tutaj jakoś specjalnie oceniać, który wariant jest lepszy, może ten artykuł komuś pomoże w podjęciu decyzji, aczkolwiek, na pewno można powiedzieć, że w wydaniu poprawionym widać zdecydowanie więcej szczegółów. Spójrzmy, na przykład, na główną postać komiksu – Jokera. Mamy tutaj jedną ze scen retrospekcyjnych, w których to widzimy go pierwszy raz po przemianie. Od razu widać, że Bolland rezygnuje, prawie w całości z kolorów, nadając sceną z przeszłości dodatkowego smaczku. Mniej widoczną różnicą w kolorystyce jest krew. Po kąpieli w kadzi z chemikaliami, ciecz, która wypływa Jokerowi z oczu oraz ust, w wersji Higginsa była to woda, a w wersji Bollanda właśnie krew, przez co scena ta wygląda teraz na bardziej poważną i brutalniejszą.
Dodatkowo, w nowej wersji, na oczach księcia zbrodni widoczny jest makijaż, lub worki pod oczami – trudno powiedzieć. We wcześniejszej edycji nie było to zauważalne. Dopieszczone są także dziąsła Jokera.
Innym przykładem lepszej widoczności szczegółów w wydaniu deluxe, jest na przykład plama z błota widoczna na garniturze klauna. Higgins kilka razy pomijał, lub po prostu nie zauważał takich detalów naszkicowanych przez Bollanda. Inaczej wygląda też, widoczna na wodzie, księżycowa poświata symbolizująca promień latarki, o którym Joker mówi w swoim żarcie.
Cześć różnic może wynikać z tego, że Higgins robił swoje kolory jeszcze w czasach przed komputerowych, natomiast Bolland, w 2008 roku miał już dostęp do najróżniejszych skomputeryzowanych narzędzi przydatnych przy tworzeniu komiksowych kolorów.
Kolorystyka z 1988 roku może się czasem wydawać robiona niedbale. Jasne, te psychodeliczne barwy i obrazy wpływają na ogólny odbiór komiksu. Higgins na pewno wiedział co robi tworząc taką a nie inną wizję opowieści, jednak czasem trudno go wybronić. Wspomniana wcześniej plama może być tego przykładem. Kolejną próbką może być poniższy rysunek przedstawiający scenę przyjazdu Batmana do Azylu Arkham.
W wersji Higginsa lampy przy wejściu wyglądają na zgaszone, co rodzi pytanie w jaki sposób rzucany jest na chodnik cień Batmana? Racja, jest to naprawdę tylko szczegół, jednak Bolland zadbał już i o ten drobiazg. Tak samo jak zadbał o pokolorowanie Batmobilu widocznego za ogrodzeniem, gdzie wcześniej Higgins prawdopodobnie go przeoczył – widoczne są tylko kontury.
Żeby nie było, że faworyzuję kolory w wersji deluxe, to dodam, że nie rozumiem na przykład zabiegu Bollanda w pokolorowaniu Two–face’a widocznego poniżej.
Jak wiadomo, lewa strona twarzy Harveya została oszpecona na skutek kontaktu z kwasem, więc jeśli już nakładamy kolory na Denta, to moim zdaniem ewentualnie zmieniamy kolor tylko lewej, poszkodowanej części twarzy. Natomiast Pan Brian przedstawia nam Two-face’a, z jak mniemam, całą lewą stroną stroną w jakiś sposób zdeformowaną. Paznokcie rozumiem, ale czemu Harvey ma lewą rękę w kolorze innym niż prawą? W tym kontekście sensowniej prezentują się kolory Pana Johna.
Nie samymi kolorami człowiek żyje. Ponownie cytując artystę: „Gdy zabrałem się do kolorowania całości, zaczęła kusić mnie możliwość pozmieniania kilku szczegółów – w jednym kadrze dodałem trochę więcej piór, w innym narysowałem od nowa całą twarz. Czytelnicy o sokolim wzroku zauważą, że plansze tego wydania nieznacznie różnią się od stron edycji sprzed 20 lat.” Od razu mówię, że nie będą to rzeczy wielkie, głównie detale, jednak faktycznie, niektóre rysunki są w całości wykonane od nowa.
Zacznijmy od strony 7, kadr numer 1 (numeracja obu naszych wydań się różni, przyjmijmy więc numerację edycji TM-Semic). Tutaj po raz pierwszy widzimy, że Bolland pozbył się żółtej elipsy na symbolu Nietoperza. Co kto woli, ja akurat w tym przypadku bym tego nie zmieniał. Żeby to pokazać wybrałem zdjęcie bardziej reprezentatywne ze strony 8.
Strona 7, kadr 9 – układ farby fałszywego Jokera na rękawicy Batmana jest wyraźnie inaczej zrobiony. To akurat może być związane z komputerowym nakładaniem kolorów, jednak warte jest odnotowania.
Przechodzimy teraz do strony dziesiątej i jedenastej, w obu przypadkach kadr piąty. Tutaj z całą pewnością Bolland zmienił rysunek dodając w tle szczoteczkę do zębów oraz lekko zmieniając twarz Jeannie poprzez rozstaw jej oczu.
Następne zmiany zachodzą na stronie 19, na kadrze 6. Scena w knajpie. W wersji deluxe wyraźnie widać jegomościa, który jest podobny do Pingwina. Długi nos, smoking, widać nawet cylinder, no i jeszcze ta ryba obok. Bolland kilkukrotnie w wywiadach mówił, że lubi tą postać. Zresztą, później w komiksie, kiedy Batman poszukuje Jokera dostajemy scenę z Pingwinem we własnej osobie.
Przeskakujemy na stronę numer 29. Zdaje się, że na tej stronie zaszło najwięcej zmian. Na pierwszy ogień idzie trzeci kadr. Subtelna różnica pomiędzy oboma wydaniami Killing Joke, to dwa pierścienie na lewej ręce zbira.
Cały czas jesteśmy na stronie 29. Tym razem kadr 5. Twarz bossa narysowana jest na nowo, podobnie jak jego podobizna wisząca na ścianie, do tego jego skarpetka jest inna od pierwowzoru. Podobnie jak różni się facet w garniturze, który teraz nosi okulary. Warto też dodać, że na tym kadrze, w wersji Bollanda widać na stole coś, co zdaje się być ruletką. Wcześniej nie do końca wiadomo było czy to talerz czy jakaś taca.
Wciąż strona numer 29. Przyjrzyjmy się teraz kadrowi 8, aczkolwiek wcale nie trzeba się specjalnie przyglądać, bo różnicę widać od razu – but prostytutki.
Powoli zbliżamy się do końca komiksu. Jesteśmy już na stronie 30, kadr 9. Tutaj Bolland nieznacznie tylko się zabawił dodając naprawdę maleńkie detale widoczne na zdjęciu poniżej. A jest to: rower lub motocykl na ulicy, kilku przechodniów na chodniku oraz snop świateł samochodu.
Przewracamy kartkę i jesteśmy na stronie 31. Na pierwszym kadrze twarz Jokera narysowana jest na nowo.
Strona 42, kadr 6. Nieznaczny szczegół, który łatwo można było przeoczyć. Chodzi o oczy Jokera, a konkretniej nawet o źrenice i żyłki, które wydają się być lekko zmienione. W starszym wydaniu, klaun zdaje się lekko spoglądać w górę, natomiast w nowszej wersji patrzy wprost na nas.
Przedostatnią różnicą, którą zauważyłem jest kadr 5 na stronie 46. Ponownie, praktycznie cały rysunek stworzony od początku, dzięki czemu twarz Batmana wygląda teraz zdecydowanie lepiej.
Ostatnia różnica, którą spostrzegłem. Praktycznie końcówka komiksu, moment, w którym Joker zaczyna opowiadać swój Zabójczy Żart. Strona 47, kadr 6. Oba te obrazki różnią się ustami klauna. Wcześniej miał je zamknięte – teraz otwarte. Generalnie jego grymas prezentuje się nieco inaczej.
Jak wspomniałem na wstępie, w naszym kraju ukazały się dwa oficjalne tłumaczenia komiksu. W nowszej, egmontowskiej wersji translacją zajął się Tomasz Sidorkiewicz – etatowy tłumacz komiksowy. Gorzej jest z dotarciem do danych kto wykonał tłumaczenie w roku 1991 dla TM-Semic. Nie portrafiłem znaleźć osoby za to odpowiedzialnej. Niemniej jednak, pamiętając jak dawno tłumaczenie Semica zostało wykonane, wcale nie wypada najgorzej na tle egmontowskiego. Oczywiście wersja ta ma swoje tzw. kwiatki. Chyba najlepszym przykładem byłby tutaj tekst Bruce’a wypowiadany do Alfreda: „spróbuję wyczaić co on ma zamiar zrobić”. Słówko „wyczaić”, w kontekście wydedukowania planów Jokera brzmi, co najmniej jak młodzieżowy slang. W ogóle nie ma sensu też określenie „trujące atrakcje”, które pada w rozmowie klauna z zarządcą lunaparku. Autor nie poradził sobie z przetłumaczeniem słówka „sturdy”.
Nowsze wydanie wydaje się lepsze, zawiera mniej błędów i jest dokładniejsze, aczkolwiek w wersji anonimowego tłumacza bardziej podobają mi się słowa otwierające całą historię, czyli w oryginale: „There were these two guys in a lunatic asylum…”. TM-Semic przetłumaczył to jako: „Było raz dwóch szaleńców w domu wariatów”, natomiast Egmont przełożył to na: „Było sobie dwóch gości w domu wariatów…”. Być może nowsza translacja jest bliższa oryginałowi, jednak mnie podoba się nazwanie postaci szaleńcami bez ogródek na początku. Od razu ustala to ton i podkreśla jeden z głównych motywów całej historii.
Podobnie, w starszym wydaniu, lepiej brzmią słowa Batmana trzymającego perukę po zdemaskowaniu fałszywego Jokera. Mroczny Rycerz zwraca się do Gordona „po nazwisku”, bez zbędnej kurtuazji podkreślając swoją furię po odkryciu, że książę zbrodni jest na wolności: „Jeśli obchodzą Cię jego włosy, to możesz je zatrzymać, Gordon.” Tłumaczenie Egmontu w tej scenie jest lekko przydługie, zbyt dosłowne w stosunku do oryginału: „Komisarzu, jeśli chodzi panu o włosy, to może pan wziąć je wszystkie. Proszę się nimi zająć.”
Innym przykładem, którym broni się starsza translacja, jest scenka negocjacji ceny za wesołe miasteczko. Zarządca pyta Jokera czy czasem nie jest za wysoka, na co on mu odpowiada: „Za wysoka? Drogi panie, ona jest śmiertelnie niska.” Co się tyczy tłumaczenia Sidorkiewicza, brzmi to: „Zbyt wysoka? Drogi panie, ja tu zbiję kupę forsy…” Klaun nie chciał przecież, na lunaparku, nic zarabiać. Zdecydowanie lepiej wygląda tekst z Semica. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę co się później stało z zarządcą.
To co szczególnie spodobało mi się w nowym tłumaczeniu, to tekst detektywa Bullocka opisujący Batmanowi w jakim stanie znaleziono Barbarę. W wersji Egmontu czytamy (zgodnie z oryginałem), że na miejscu zbrodni znaleziono pokrywę obiektywu, która nie pasowała do żadnego aparatu w mieszkaniu. Przekład Semica w tym wypadku wygląda naprawdę miernie. Nie jest nawet wspomniana pokrywka, tylko suche: „Wydaje się nam, że robił jej zdjęcia.”
Translacja Sidorkiewicza też nie ustrzegła się dość dziwnych, prawie slangowych sformułowań, jak np. „Nie wiem co się stało, że jesteś taki pogięty.” Między wydaniami jest jeszcze sporo kosmetycznych różnic, które w żaden konkretny sposób nie wpływają na odbiór komiksu, np. herbata-przekąski, zastrzelił-postrzelił czy uściśnijmy sobie dłonie-przybijmy na zgodę.
No i tyle.