Data wydania: 14 października 2020
Scenariusz: Peter J. Tomasi
Rysunki: Brad Walker, Doug Mahnke i inni
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Druk: kolor, kredowy
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 167 x 255
Ilość stron: 176
Wydawca: Egmont Polska
Wydawca oryginalny: DC Comics
Cena: 49,99 zł
Twoja ocena:
loading...
W drugim tomie serii „Batman Detective Comics” uznany scenarzysta Peter J. Tomasi („Adventures Of The Super Sons”) oraz znakomity rysownik Brad Walker („Aquaman”) przedstawiają Rycerza z Arkham i wysyłają Batmana na wojnę! Mieszkańcy Gotham wierzą, że Mroczny Rycerz chroni ich przed niebezpieczeństwami czyhającymi na ulicach miasta. Ale czy ten agresywny samozwańczy pogromca zła naprawdę jest lepszy od potworów, z którymi walczy? Rycerz z Arkham wyrusza na krucjatę, aby pokonać Batmana i uwolnić Gotham od jego tyranii. Wraz z Rycerzem z Arkham do boju staje cała rzesza zabójczych sojuszników z Azylu. Tajemniczy Rycerz liczy na to, że zdoła przeciągnąć na swoją stronę jeszcze jedną osobę. Czy uda mu się nakłonić Robina do przyłączenia się do jego sprawy?
Drugiego tomu nowego „Detective Comics” pod żadnym względem nie nazwałbym złym komiksem. Album stoi na standardowym dla Egmont poziomie: rysunki, tusz, kolory, dialogi, okładka – wszystko przyzwoita robota, a lektura mija dość szybko i bezboleśnie. Myślę że osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z komiksami powinny być z tego wydania zadowolone. Ale akurat ja jestem osobą, którą już trochę w życiu przeczytała i mając porównanie z dawnymi bat-historiami, „Rycerz z Arkham” wypada po prostu marnie. Powód? Historia popełnia trzy najcięższe grzechy komiksów z Batmanem XXI wieku.
Po pierwsze, nie jest komiksem detektywistycznym! To kryminalne zagadki zawsze przyciągały mnie do Batmana, to tego typu historie czytało mi się najlepiej. W tym przypadku, po wstępie wprowadzającym tytułowego antagonistę, otrzymujemy zalążek sprawy detektywistycznej, czyli śmierci wszystkich nietoperzy w Gotham. I na tym kryminalna zagadka się kończy, a Batmana-Detektywa więcej nie uświadczymy. Wątek martwych nietoperzy zostaje porzucony (WTF? Poważnie, nie mam pojęcia kto, czemu i w jaki sposób je zabił?) na rzecz akcji i typowo-komiksowego łubudubu.
Po drugie, tytułowy czarny charakter. Nie będę wieszał na nim psów, ale uważam że do postaci Człowieka-Nietoperza jak do żadnej innej pasuje przyziemność i realizm. Oczywiście uwielbiam jego cudaczne gadżety i groteskowych przeciwników, ale mimo to uważam, że zawsze muszą określać ich jakieś zasady, nie mogą być poza regułami świata, a o ich umiejętnościach i zagrożeniu dla głównego bohatera (lub Gotham), chcę się dowiadywać poprzez ich czyny, a nie czyjś słowotok. Niestety, tytułowy Rycerz z Arkham jest „over the top” jak to tylko możliwe. Od początku okazuje się równie szybki, silny i wyposażony, co Batman, ma większą od niego armię pomocników, ma broń, która potrafi przebić pancerz bohaterów (bo wiedza z jakich materiałów powstają najwyraźniej jest łatwo dostępna), a wszystkie jego działania już w pierwszych dwóch rozdziałach historii wydają się takie wyjątkowe, ponieważ wyjątkowymi stara się je przedstawić scenarzysta (m.in. pokazując jak to nawet największy detektyw świata jest zaskoczony świetlnym zamachem w jego własnym mieście). To takie „na siłę”, jakby każdy nowy przeciwnik Mrocznego Rycerza musiał być jeszcze lepszy, groźniejszy, mocniejszy i bardziej niebezpieczny od poprzednich. Nie musi. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, czasach terroryzmu, kiedy największym zagrożeniem okazują się szaleńcy, którzy pędząc zwykłym autem wjeżdżają w tłum ludzi spacerujących po chodniku.
Po trzecie i ostatnie, ekspozycja. Jak już wspomniałem, jeśli poznaję jakiegoś łotra, to chcę wiedzieć do czego jest zdolny poprzez jego działania. Holiday znany z „Długiego Halloween” był doskonałym czarnym charakterem nie dlatego, bo ktoś ciągle to powtarzał, tylko dlatego że udawało mu się dokonywać morderstw na swoich zasadach (w święta, zostawiając tylko te ślady, które chciał zostawić i nikt nie wiedział kim on jest). Tylko tyle i aż tyle. Proste i genialne zarazem, bo nikt nie jest tak groźnym przeciwnikiem, jak ktoś komu ciągle udaje się nas zwodzić i nie możemy go złapać. Rycerz z Arkham z kolei przedstawiony zostaje w najbardziej oczywisty dla komiksów sposób, niczym Bane w 51 numerze TM-Semic (za którym nie przepadam), czyli prawie cały rozdział zostaje poświęcony na opowiedzeniu czytelnikowi (tym razem poprzez opowiedzenie tego Batmanowi i Robinowi) kto to jest, skąd się wziął, co go napędza i jaki jest jego cel. To strasznie denny sposób, po którym nie tylko w ogóle nie czuję tej postaci, ale też kiepsko wypada sam Batman, który zamiast rozwikłać tajemnice drogą dedukcji jak na detektywa przystało, po prostu słucha jak ktoś mu całą sprawę podaje na tacy. Brawo bohaterze, leć skopać tyłek nowemu łotrowi i kurtyna.
Poza sześcioodcinkową historią o Rycerzu z Arkham, w wydaniu znajduje się również „Detective Comics Annual #2” opowiadający o starciu Batmana z łotrem znanym ze Złotej Ery Komiksów (mowa o The Reaper, na którym wzorowano postać Phantasma w filmie animowanym z 1992 roku). O dziwo, to ten dodatek do tomu drugiego zrobił na mnie najlepsze wrażenie, zarówno od strony historii, jak i warstwy wizualnej. Czuć w nim styl Granta Morrisona i bardzo się cieszę, że powstają jeszcze historie, w których Bruce’a Wayne’a jest tyle, co jego alter-ego.
Wydanie powstało na podstawie komiksu: DETECTIVE COMICS VOL. 2: ARKHAM KNIGHT.