Data wydania: 2003
Scenariusz: Matt Wagner
Rysunki: Matt Wagner
Tusz: Matt Wagner
Kolory: Dave Stewart
Okładka: Matt Wagner
Liternictwo: Sean Konot
Wydane jako: mini seria, Trinity 1-3
Ilość stron: 208
Twoja ocena:
loading...
Uniwersum DC młode nie jest, więc co jakiś czas pewne postaci, bądź ikoniczne wydarzenia wymagają opowiedzenia ich na nowo. A zadanie dla twórcy proste nie jest, bo jak tu odświeżać uniwersum nie kopiując starych motywów, a z drugiej strony, nie przeholować z innowacjami i nie wkurzyć fanboyów? I takich ponownych originów pojedynczych postaci lub całych grup mieliśmy już w diabły. Jedne okazywały się być bardzo dobre, a nawet genialne (np. „Batman: The Long Halloween”, serie „Earth One”) z innych zaś wychodziła śmierdząca na milę kupa pokroju „All-Star Batman & Robin”.
W 2003 roku renowacji poddano narodziny Wielkiej Trójcy DC Comics. Zadania tego podjął się uzbrojony w pióro oraz ołówek Matt Wagner i odwalił robotę po mistrzowsku. Tak więc, w jakich okolicznościach zmontowało się najpotężniejsze komiksowe trio?
Ten, który jest zemstą i nocą, oraz ten, który nie jest ani ptakiem ani samolotem, znają się już dobrze. Każdy stoi dzielnie na straży swojego miasta. Tymczasem ktoś uwolnił Bizarro z Fortecy Odosobnienia, a niedługo później w pobliżu Themysciry zdetonowano ładunek nuklearny. Księżna Amazonek, Diana rusza do Metropilis po tym, jak przed eksplozją zauważyła łódź podwodną transportowaną przez postać w niebieskim trykocie i czerwonej pelerynie. Superman, tłumacząc swoją niewinność, odnajduje łódź, która przewoziła zdetonowany ładunek. Kryptończyk, wraz z nowo poznaną koleżanką, spotyka na miejscu grupę skrytobójców oraz zaadresowany do Gotham pakunek zabezpieczony themyscirskim węzłem. Kal-El i Diana udają po pomoc do Mrocznego Rycerza. Na miejscu jednak zastają Batmana walczącego z tymi samymi zabójcami oraz kobietą, w której Diana rozpoznaje Artemis, banitkę ze swojego kraju, będąca na usługach człowieka, odpowiedzialnego za spuszczenie z łańcucha Bizarro oraz eksplozję nad Wyspą Amazonek. Człowiekiem tym jest nie kto inny jak Ra’s Al Ghul , zaś jego plan jest taki, jak zawsze: ZAPANOWAĆ NAD ŚWIATEM!
I to mi się podoba! Banalny pomysł przekuty w doskonałą opowieść. Dla mnie największym plusem fabuły jest wykorzystanie adwersarzy mniej znanych, a posiadających wielki potencjał i przede wszystkim, świetnie dobranych. Podarowano sobie kolejny team-up geniuszy zła – Syndykat Zbrodni, Legion Zagłady czy inny Klan Urwisów. Mamy jednego, wyrazistego łotra i jego dwa pionki – ociężałego umysłowo stwora, silnego jak Superman i zbuntowaną siksę, niebezpieczną jak skorpion, a jednak, tak łatwą w manipulacji. Poza tym sam wybór Ra’sa na wroga głównego wystarczy by zwrócić moją uwagę, wszak to jeden z moich ulubionych złoczyńców w całej popkulturze. Już po „Tower of Babel” byłem utwierdzony w tym zdaniu, tak więc po „Trinity” oczekiwałem przynajmniej powtórki. I dostałem.
Wiadomo jednak, że najważniejszym elementem będzie tu kształtowanie się relacji miedzy tytułową Trójcą. Jak już wspomniałem, Mroczny Rycerz i Człowiek ze stali już się poznali, ale cały czas jest to relacja oparta na bardzo szczątkowym zaufaniu i nieustannej ostrożności. Batman widzi w swoim koledze z loczkiem przesadnego idealistę, czy jak to wszyscy lubimy określać eSa – „harcerzyka”. Jest w tym trochę drwiny, trochę zazdrości, ale jednak przede wszystkim szacunek. Ostatni syn Kryptonu zaś, ma problemy z nietoperzowym pojmowaniem sprawiedliwości. Aczkolwiek nie tak duże jak Wonder Woman. Ona jest tu nowa w towarzystwie i to jej należy się najwięcej uwagi. Bardzo podoba mi się sposób w jaki Diana wchodziła w znajomość z herosami. W sumie łatwo się domyśleć. Superman jawi jej się jako szlachetny jegomość, całkowicie przeczący jej mocno feministycznemu stosunkowi do mężczyzn. Pomimo początkowych podejrzeń, szybko obdarza go swoim zaufaniem i sympatią. A Batman? Batman na dzień dobry gruchocze oprychowi szczękę na jej oczach… Zatem, rzecz jasna, nie polubili się wyjątkowo, gdyż Uszatemu również nie w smak pyskate księżniczki. Jednak, wraz z rozwojem fabuły, relacje tych dwojga mocno meandrują. Momentami nawet bardzo mocno…
W samym komiksie, nie mamy jednak żadnych deklaracji na temat Ligi Sprawiedliwości, choć dostajemy cameo jednego z przyszłych członków. Swoją drogą genialna scena, bo kto by pomyślał, że Batman przestraszy się Aquamana?
No i ostatni wielki atut fabuły to akcja. Naprawdę wyważona i zarazem, emocjonująca. Nasi herosi mają chwile triumfu, ale i dostaje im się w ciemię. Jest kilka naprawdę świetnych zwrotów akcji oraz wydarzenia, które na niejednej z postaci odcisną trwałe piętno. W tej akcji, każdemu z Trójcy poświęcono odpowiednio dużo uwagi. Sceny walki są wręcz doskonałe. Obserwujemy Batmana, eSa i Wonder Woman walczących ramię w ramię i widzimy, jak bardzo unikatowym wojownikiem jest każde z nich. Całkiem nieźle sprawdza się narracja prowadzona przez Supermana, aczkolwiek wolałbym, gdyby była prowadzona na przemian przez każde z Trójki. Dałoby nam to lepszy obraz pozostałych postaci.
Grafika! Rewelacja… Matt Wagner to człowiek o ciekawym stylu. Przywodzi na myśl Bruce’a Timma, aczkolwiek jest dużo dokładniejszy pod względem detali i anatomii. Ma jednak ten kreskówkowy sznyt. Czasem coś zgrzytnie, jak na przykład jakaś twarz, najczęściej u Supermana, a i Ra’s na paru kadrach wyglądał lekko komicznie. Nie podobał mi się też kostium Wonder Woman, a dokładniej jej bokserki. No cóż, możecie nazwać mnie nerdowatym erotomanem, ale dla mnie jedyny słuszny kostium dla Diany to ten najbardziej klasyczny i z figami w gwiazdki. Ale domyślam się, że Matt miał na myśli fakt, że takie gatki Diana nosiła w starszych komiksach. To już lepiej, gdyby jej dać spódniczkę, jaką nosiła w Złotej Erze.
Generalnie grafika jest tu miodna. Już na czternastej stronie dostajemy rewelacyjny splash page z Supermanem podnoszącym pociąg. Mnie cholernie podobał się Bizarro ciągnący po wodzie głowice atomową z chmurą śmigłowców w tle, czy transport wspomnianej łodzi podwodnej przez tego jegomościa. Wspaniałości dodają świetne, żywe kolory nałożone przez Dave’a Stewarta.
Podsumowując, „Trinity” to komiks właściwie doskonały. Obowiązkowo do przeczytania dla każdego, kto choć raz nazwał się fanem DC (nawet po pijaku). Wciągający fabularnie i miażdżący wizualnie. Zaś co do przedstawienia początków podwaliny dla Justice League, to odwołam się do Franka Millera i jego wizji Ligi w „All-Star Batman & Robin”. Jeżeli Miller nie czytał komiksu Wagnera, to powinien to nadrobić i zobaczyć jak powinna wyglądać odświeżona wizja bohaterskiego sojuszu i porównać to z tym szajsem, który zmajstrował w All-Starze. A jeżeli czytał „Trinity” to niech sięgnie po egzemplarz swojego potworka i solidnie puknie się nim w głowę. Bo legendy odświeża się tak jak to zrobił pan Wagner.
Plusy:
- Uczciwie, wszystko! Od oprawy wizualnej, po fabułę
Minusy:
- DROBNE zgrzyty w rysunkach