Tytuł historii: Leatherwing
Data wydania: 1994
Scenariusz: Chuck Dixon
Rysunki: Enrique Alcatena
Tusz: Enrique Alcatena
Kolory: David Horning
Okładka: Enrique Alcatena
Liternictwo: Richard Starkings, Comicraft
Wydane jako: Detective Comics vol. 1 #7
Ilość stron: 64
Twoja ocena:
loading...
Lubię Elseworldsy. To naprawdę świetne móc oglądać swoich ulubionych bohaterów w zupełnie innej interpretacji i innej czasoprzestrzeni. A już naprawdę cudownie jest oglądać lubianą postać w innych, również uwielbianych klimatach. No, cóż… każdy przynajmniej trochę lubi piratów, albo Johnny’ego Deppa, albo Burta Lancastera, prozę R.L. Stevensona, albo np. lubi posłuchać Running Wild lub Mietka Folka. Ja piratów chłonę w każdym wydaniu, filmy: od Captain Blood (1935) po Piratów z Karaibów, Wyspę Skarbów czytałem kilkanaście razy, a jeżeli chodzi o piratów w muzyce to jest to moja obsesja. Tak więc, kiedy tylko dowiedziałem się o Elseworldsie, gdzie Batman przemierza morza i oceany w poszukiwaniu łupów, to wiedziałem, że to komiks dla mnie. Kupiłem, przeczytałem, kubek grogu wychyliłem i jestem oczarowany.
Tak więc, kapitan Leatherwing to korsarz w służbie Korony Brytyjskiej. Główny bohater uciekł na morze po tym, jak jego rodzice zostali zamordowani przez możnowładców, zaś ich ziemie zostały zawłaszczone. Leatherwing, napadając wrogie okręty, postanowił zebrać bogactwo wystarczające by wykupić rodzinne włości. Aby chronić nazwisko rodziców przybrał swój przydomek i przywdział maskę nietoperza. Na swoim okręcie „The Flying Fox” łupi do cna hiszpańskie i papieskie galery. Mamy oczywiście także innych bohaterów: Alfredo – Włoch, sługa i nawigator kapitana; Robin Redblade – sierota, błąkający się po portach, który marzy o życiu wilka morskiego i szuka przygody pod protektoratem Leatherwinga.
Tymczasem Kapitana Felina, która lubi przebierać się za kotkę i machać pejczem po tawernach sprzymierza się z hiszpańskim piratem o przezwisku The Laughing Man. Cel? A jakże, zatopić Flying Foxa, zdobyć skarby Leatherwinga, a jego samego posłać do luku Davy’ego Jonesa. Rozkosznie oklepane, ale czy ktoś w ogóle spodziewał się czegoś wydumanego? Chyba nie.
Zatem, dostajemy historię prostą. I tak ma być. Jest to lekki kicz w stylu starych filmów jak np. Piraci Romana Polańskiego. Generalnie postaci oraz kanoniczne motywy są świetnie zaadaptowane. Monumentalny okręt Leatherwinga to oczywista odpowiedź na Batmobil, zaś kryjówka Mrocznego Korsarza, czyli Bat Cay, to mała, nieznana nikomu wyspa z wielką jaskinią.
Joker wygląda wprost rewelacyjnie ze złotymi kolczykami i zieloną burzą włosów na hiszpańską modłę. Strzela z dziwacznych pukawek, a swoich jeńców traktuje z typowym dla tej postaci chorym okrucieństwem, łamiąc kości i przeciągając pod kilem. Bez dwóch zdań The Laughing Man to jedna z najlepszych inkarnacji jakiejkolwiek postaci z DC.
Alfred jest tu dość typowy, Robin prezentuje się całkiem ciekawie, generalnie nie wiemy, na którym z Cudownych Chłopców wzorowany jest Redblade, ale chyba najbliżej mu do narwanego Jasona Todda. Choć usilne próby dołączenia do załogi Leatherwinga przypominają działania Tima Drake’a. Felina to także Catwoman, jaką znamy z kanonu, bez większych zmian. No i główny bohater czyli sam skiper. No cóż, adaptacja Batmana na korsarza nie obyła się bezboleśnie. Twórcy musieli zrezygnować z dwóch elementów ważnych w mitologii tej postaci. Otóż kapitan nie tylko używa broni palnej, ale i zabija. Zatwardziałego fanboya może urazić taki zabieg, no ale przecież nie dadzą mu drewnianego kordelasa. Jednakże jako kapitan jest łaskawy, przegranym zawsze daje wybór, służba na Foksie albo dno, co wyraźnie odróżnia go od Laughing Mana. Leatherwing to nie jest mroczny rycerz. To postać nieco patetyczna. Bliżej mu do postaci kapitana Vallo z Karmazynowego Pirata niż do Bruce’a Wayne’a. To typowy awanturnik i ryzykant.
W albumie jest także kilka smaczków takich jak np. figura uśmiechniętej ryby na dziobie okrętu Jokera, lub Leartherwing walczący z rekinem. Scenariusz Chucka Dixona jest, jak już mówiłem banalny, niestety czasem ten banał jest bardzo meczący jak np. rozmowa Robina i Feliny o tym, że nasza kocica w głębi duszy jest dobrą osobą. Trochę miałkie. Sam finał jest bardzo klasyczny, ale do przebolenia, gdyż pasuje do konwencji. Najważniejsze, że nie nuży. Świetnym zabiegiem jest narracja, stylizowana na tawernianą legendę, umieszczana w dużych pionowych panelach i pisana odpowiednią czcionką. Dixon zadbał też o stosowny język. Narracja i dialogi pełne są wyrazów i form gramatycznych typowych dla XVIII wieku.
Oprawa graficzna? Bardzo klimatyczna, tak jak historia, sama w sobie nie rozwala, ale pasuje do całości. Splash-page’e z okrętami są naprawdę rewelacyjne. Dwustronna scena abordażu urzeka dynamiką i mnogością szczegółów. Alcatena, znany polskiemu czytelnikowi z zeszytu Predator vs Judge Dredd, ma naprawdę przyzwoity styl. Świetnie odwzorował ubrania i broń z epoki. Przez strony przewalają się dziesiątki paskudnych, pirackich facjat. Barwy są brudne i ponure, co dodaje klimatu. Trochę drażnią panele, na których postaci ukazaną są jedynie na białym tle. Na szczęście są to raczej nieduże kadry i jest ich dość mało.
Podsumowując, komiks polecę każdemu fanowi Batmana, ale nie zagwarantuje, że się spodoba. Kto, tak jak ja uwielbia zarówno Batmana jak i pirackie klimaty, będzie zachwycony tym komiksem. Jednak konserwatywni czytelnicy, nie przepadający za Elseworldsami, mogą nie polubić tak dużej ingerencji w kanon postaci. To nie jest komiks ambitny, ale nie godzi w inteligencję czytelnika. Ma swój urok, ale polecę go tylko tym, którzy w swoim uwielbieniu dla Batmana, przejawiają też dystans do tej postaci. Ja tylko mogę powiedzieć po piracku: „Aye, mateys! That comic book be like fine grog to me scurvy throat!”… I pamiętajcie, morskie dno jest grobem dla tych, co skrzyżowali ostrza z Leatherwingiem!
Plusy:
- całość dla fanów Batmana i całej pirackiej otoczki, zwłaszcza tej klasycznej
- Joker!!!
- klimatyczna oprawa wizualna i kilka rewelacyjnych splash-page’y
Minusy:
- nie dla zatwardziałych Batfanów
- nie dla tych, którzy za synonim słowa „pirat” uważają Johnny’ego Deppa
- trochę banałów, zbyt mocnych nawet jak na niezobowiązującą lekturę