BATMAN: BLACK AND WHITE VOLUME 4

Data wydania: 2014
Scenariusz: Chip Kidd, Jeff Lemire, Paul Dini, Len Wein, Marv Wolfman i inni
Rysunki: Dustin Nguyen, Alex Nino, Andrew Robinson, Rafael Albuquerque i inni
Okładka: Marc Silvestri
Liternictwo: Michael Allred, Jared K. Fletcher, Dave Taylor, Rob Leigh i inni
Wydane jako: Batman Black and White 1-6 (2013, 2014 r.)
Ilość stron: 288

Twoja ocena:

GD Star Rating
loading...

Długo przyszło czekać na kolejną odsłonę antologii „Black and White”. Poprzedni tom ukazał się w roku 2007, więc mija blisko siedem lat od ukazania się poprzedzającego zbioru. Za sprawą TM-Semic oraz później Egmontu, pierwsze dwa woluminy mogliśmy czytać w rodzimym języku. Jeśli ktoś nie wie, czym jest Batman w czerni i bieli, to już tłumaczę – jest to zbiór krótkich (tzw. „shorty”), czarno-białych historii z Nietoperzem, nie powiązanych ze sobą żadną wspólną fabułą, a nawet nazwiskiem twórcy. Każde opowiadanie napisał oraz narysował inny autor. Historie nie są związane z głównym uniwersum Mrocznego Rycerza. Twórcy nie muszą przestrzegać, kto jest obecnie Robinem, który łotr akurat nie żyje itd. Czysta samowolka co do fabuły, czasu i miejsca akcji. Muszę przyznać, że jestem wielkim fanem koncepcji takich antologii. Widać, że gdy autorzy nie są ograniczeni praktycznie żadnymi zasadami, potrafią stworzyć oraz przedstawić swoją własną, osobistą wizję postaci Batmana. Oczywiście nie jest to jeszcze recepta na sukces, jednak poprzednie trzy woluminy były, w moim odczuciu znakomite, także i przy czwartym dużo oczekiwałem. Kiedy więc listonosz przyniósł paczkę od razu rzuciłem się w wir czarno-białego Gotham City.

Nie jest mi łatwo miarodajnie opisać taki komiks jak „Batman Black and White”. No bo jak dostatecznie oddać ducha trzydziestu „batmanowych” historii, napisanych i narysowanych przez trzydziestu różnych autorów? A różnorodność twórców jest bardzo wysoka. Są tutaj ludzie, którzy zjedli zęby na Batmanie, ale są też tacy, którzy wcześniej w ogóle nie mieli do czynienia z tą postacią lub zajmowali się zgoła czym innym, jak np. projektowaniem plakatów. Omówienie wszystkich historii zajęłoby dużo miejsca i nie sądzę żeby wszystkim chciało się to czytać. Powiem więc, że ogólny poziom komiksu jest niezły. Jest kilka perełek, jednak w moim odczuciu jest ich zbyt mało, żeby nazwać ten komiks znakomitym. Albo ja z wiekiem stałem się bardziej wymagający, albo to już nie ten sam poziom co w poprzednich odsłonach antologii i trochę wieje nudą.

Nie ma jednak co narzekać, a lepiej skupić się na pozytywach. Pozwolę sobie opisać cztery odcinki, które wywarły na mnie największe wrażenie:

  1. Pierwsza historia, która mnie urzekła, to „Batman zombie” napisana i narysowana przez legendę komiksów z Mrocznym Rycerzem – Neala Adamsa. Ta, z pozoru naiwna opowiastka, jak to Batman jako żywy trup z obdartym kostiumem i żebrami na wierzchu, błąka się po ulicach Gotham, w rzeczywistości jest świetnym pretekstem do pokazania bezsilności Nietoperza w takich sprawach jak oszustwa podatkowe lub luki prawne, dzięki którym cierpią niewinni ludzie. W takich właśnie sytuacjach na scenę wkracza nie kto inny jak Bruce Wayne. Bardzo lubię fabuły pokazujące, że twarzy Bruce’a, Batman nie używa jedynie jako zasłony, ale także jako środek pozwalający mu na dotarcie tam, gdzie jego szpiczaste uszy nie sięgną.
  2. „ManBat out of Hell” (scen. Dan Didio, rys. J.G. Jones) – historia zahaczająca (tylko trochę, ale jednak) o motywy przedstawione w „Batman Night Cries”. Do tego, bardzo klimatyczne rysunki J.G. Jonesa oraz pokazanie doktora Kirka Langstroma w nieco innym świetle. Dobrze przedstawione motywy kierujące ManBatem.
  3. „Into the circle” (scen. i rys. Rafael Grampa) – czytając ten epizod myślałem już, że pogwałcono jedną z niepisanych zasad dotyczących Jokera – mam tutaj na myśli brak ukazania jego wewnętrznego monologu. Puenta opowieści pokazała mi jednak, że się myliłem, a sama historia opowiada o Księciu Zbrodni i werbowaniu przez niego podrzędnych zbirów na kolejne akcje.
  4. „Rule number one” (scen. i rys. Lee Bermejo) – generalnie nie lubię postaci Robina, ale tak przedstawionego Cudownego Chłopca jeszcze mogę przełknąć. Nie jest to bowiem dzieciak, który dopiero co zaczął podstawówkę, lecz niemal pełnoletni nastolatek, który może mieć już jakąś szansę w ulicznej walce. Opowieść jest o tym, jak to młody pomocnik szkoli się do bycia mścicielem w Gotham i wraz ze swoim mentorem robią właśnie nalot na wytwórnię narkotyków. Chociaż może słowo „nalot” jest tutaj użyte na wyrost, ponieważ tylko jeden z nich jest w kostiumie, a przyszły Robin dowiaduje się jak brzmi zasada numer jeden w tym biznesie. Uwielbiam styl Lee Bermejo. W czerni i bieli jego szkice wyglądają równie dobrze, a może i nawet lepiej niż w kolorze. Za oprawę graficzną dodatkowy plus dla tego odcinka.

Oprócz typowych epizodów, w których Batman mierzy się z własnymi demonami (lub z gazem Scarecrowa, bo taki rozdział tradycyjnie też jest), część odcinków skupia w równej mierze na przeciwnikach Mrocznego Rycerza. Swoje pięć minut dostają tutaj: Brzuchomówca, Harley Quinn w duecie z Poison Ivy (panie mają nawet dwie historie), Pingwin, Killer Croc, Two-face, Clayface oraz Catwoman, chociaż ta ostatnia występuje raczej jako sojusznik niźli adwersarz. Pojawia się tutaj również taka wisienka na torcie jak Roxy Rocket. Poza klasycznymi nieprzyjaciółmi Nietoperza, znalazło się miejsce także na nowych. W jednym z odcinków Batman mierzy się z zabójcą, który wymyślił jak stać się niewidzialnym, a Michael Uslan stworzył opowieść, w której Mroczny Rycerz staje naprzeciw innego rycerza (dosłownie) zwanego Silent Knight. Przy okazji należą się brawa dla Uslana za eksperymentowanie z formą i stworzenie historii na kształt niemego filmu oraz liczne nawiązania do mitologii Batmana, które udało mu się tam zawrzeć.

To, co nie podobało mi się w tym tomie, to zbyt częsty w dobór rysowników dysponujących stylem kojarzącym się z „Batman The Animated Series” i ogólnie z pojęciem „kreskówka”. Ten trend był widoczny także w poprzednim woluminie „Black & White”. Jeśli komuś taki styl odpowiada, to tutaj znajdzie coś dla siebie, ale ja osobiście nie jestem fanem tego typu rysunków i lekko przeszkadzało mi to w odbiorze. Siłą rzeczy, historie wymyślone pod taki styl nie są do końca poważne i napisane są z tzw. „jajem”, często kończące się jakąś zabawną puentą lub żartem. To też nie jest do końca to, czego oczekuję po komiksach z Batmanem. Mroczne i poważne historie też mają swoje miejsce w tym tomie, jednak np. takie „Legends of the Dark Knight vol.2” zdecydowanie lepiej prezentuje się pod tym względem. Tam również są krótkie, niepowiązane ze sobą historie, ale w tej serii autorzy dostają trochę więcej miejsca, mogą się bardziej rozkręcić z fabułą i z uchwyceniem postaci. Tam też szukałbym historii bardziej poważnych, zarówno pod względem fabularnym jak i graficznym.

Fani antologii „Black and White”, podobnie jak ja, i tak pewnie kupią najnowszą, czwartą odsłonę. Jest tutaj kilka wartych uwagi konceptów i grafik. Ci, którzy chcieliby dopiero zapoznać się z tematem, sugerowałbym zakup pierwszych dwóch woluminów. Można je wyłowić z Allegro za stosunkowo niewielką cenę. Volume 4, póki co dostępny jest tylko w wersji twardo okładkowej i to w takiej formie, w jakiej komiksy wydaje np. Egmont, czyli bez obwoluty i na dość grubej kredzie. Komiks jest łatwo dostępny w naszych sklepach internetowych. Jeśli chodzi o dodatki, to zbiór nie posiada nic poza ośmioma pełnowymiarowymi okładkami, pod którymi pierwotnie ukazywała się zeszytowa seria. Okładki robią wrażenie, ale jeśli chodzi o ogólny poziom dodatków, to mogło być lepiej.


Plusy:

  • zróżnicowanie stylów fabularnych i graficznych
  • kilka ciekawych pomysłów
  • okładka
  • objętość…

Minusy:

  • … i wiążąca się z nią cena
  • to już nie ten sam poziom co kiedyś
  • kreskówkowy styl
Autor: Rado

Poprzednia Strona



na platformie Max i w HBO
 


na Max

Kalendarium

Sonda

Najlepszy komiks z Batmanem wydany przez Egmont w 2024 roku?

Zobacz wyniki