SUPERMAN/BATMAN: WROGOWIE PUBLICZNI
Bruce Timm to ojciec sukcesu wielu animowanych adaptacji DC. Tym razem zajął się pełnometrażowym filmem z dwoma najsłynniejszymi bohaterami tego wydawnictwa: Supermanem i Batmanem.
Fabuła opiera się na komiksie za którego scenariusz odpowiada Jeph Loeb. Opowiada ona o zdobyciu prezydentury przez Lexa Luthora i wykorzystaniu tego faktu do manipulacji bohaterami. Tworzy on własny oddział, do którego część z nich dołącza, a następnie wysyła ich do walki przeciwko tytułowym herosom. Ogląda się to nieźle, ale w chwili kiedy wyszło DVD z tym filmem historia nie była już niczym niezwykłym, bowiem z walką bohaterów między sobą czy tworzeniem czegoś w rodzaju rządowej grupy superbohaterów mieliśmy do czynienia już wielokrotnie. Pierwsze co przyszło mi do głowy to Civil War i Dark Reign z konkurencyjnego Marvela, ale przykłady można mnożyć. Wszystko sprowadza się jednak do serii kolejnych scen, w których widzimy starcia zarówno tych dobrych jak i złych. Nie zostało to chyba do końca przemyślane, bo jakie szanse może mieć jakakolwiek grupa postaci w walce z najsilniejszym i najsprytniejszym człowiekiem na Ziemii? Ani przez chwilę nie możemy mieć wątpliwości co do wyniku którejkolwiek z walk. Nawet Kryptonit nie robi zbyt wielkiej krzywdy Człowiekowi ze Stali. Zdecydowanie zapomniano o jakimkolwiek wątku pobocznym, na który było miejsce. Film trwa bowiem zaledwie nieco ponad godzinę. Zakończenie z naciąganym happy endem też pozostawia wiele do życzenia.
Fabuła ma jednak też swoje plusy. Niewątpliwie jednym z nich jest brutalność. Mamy tu do czynienia nawet z kilkoma wulgaryzmami, dzięki czemu nie mamy wrażenia, że oglądamy kolejną bajkę dla dzieci. Nawet liczba żenujących żartów została zredukowana do dwóch. Pojawia się też krew, która jest jednak tylko tak naprawdę ozdobnikiem, bowiem jej ilość jest symboliczna podważając tym samym wiarygodność każdej z sytuacji, w której występuje. Chyba lepiej żeby jej nie było. Do pozytywów zaliczyć też można dobór postaci. Gdyby twórcy zdecydowali się dodać bardziej znanych herosów jak Flash, czy Green Arrow zapewne pozostałoby uczucie niedosytu z ich występów. W filmie, w którym mamy do czynienia z tak dużą liczbą charakterów trudno jest dać każdemu z nich swoje 5 minut, dlatego zdecydowanie lepszym posunięciem było wykorzystanie do tego celu drugoligowców. Nie licząc Bane’a, którego występ był absolutnie niepotrzebny. Ostatnim, ale najlepszym elementem, który chciałem wyróżnić są relacje pomiędzy Supermanem i Batmanem. Ich dialogi czasami wywołują uśmiech na twarzy, ale przede wszystkim znakomicie ukazują różnice charakterów obu postaci.
Animacja jest poprawna. Wypada zdecydowanie lepiej niż m.in. w Green Lantern: First Flight. Nie mamy tutaj do czynienia ani z niechlujstwem ani dziecinnym przedstawieniem tła, czy bohaterów, ale prawdę powiedziawszy nie widziałem też czegoś co zaparłoby mi dech w piersiach. Minusem jest wplatana momentami grafika komputerowa 3D, która psuje cały efekt i nie wygląda ładnie.
Równie poprawnie dobrano aktorów podkładających głosy. Zdecydowanie pasują one do postaci oglądanych na ekranie. Mistrzem jest oczywiście Kevin Conroy użyczający nie po raz pierwszy już głosu Bruce’owi Wayne’owi.
Muzyka już od pierwszych minut nie pozostawia wątpliwości z jakim filmem będziemy mieć do czynienia, od razu przywołując na myśl kino superbohaterskie. Szybko jednak się nuży, bo tak naprawdę mamy do czynienia chyba tylko z jednym utworem przez cały film. Co najgorsze utwór ten kończy też produkcję. Nie doszukałem się też w niej żadnych nawiązań do klasycznych obrazów z dwoma ikonami DC.
Podsumowując: Public Enemies ma więcej złych stron niż dobrych, przy czym proporcje te zmieniają się na korzyść pozytywów im widz jest młodszy i im widział mniej filmów ze swoimi ulubionymi postaciami. Ja osobiście nie nudziłem ani nie męczyłem się podczas oglądania, a największą rzeczą, która denerwowała była wspomniana muzyka. Rozczarowała również końcówka. Wszystkie inne wady są do przełknięcia, jednak nie należy się po tej animacji spodziewać filmu rewelacyjnego czy chociażby bardzo dobrego.