„Batman” Matta Reevesa od pierwszych minut zachwyca wizualnym językiem i umiejętnością tworzenia atmosfery grozy, czy to przez Riddlera czy samego Batmana. Tym właśnie nadrabia braki emocjonalne i liczne drobne zgrzyty, które nie pozwalają stworzyć nowego arcydzieła, ale nadal jest to kawał dobrego kina.

Film zaczyna się jak na prawdziwy thriller przystało, posiadając nawet wspaniałe nawiązanie do klasyki horroru, Halloween. Poznajemy przerażające modus operandi Riddlera, po czym szybko przeskakujemy do Batmana, który operuje w mieście już od 2 lat i stał się na tyle miejską legendą, że przestępcy rezygnują z dalszych działań na sam widok mroku i bat sygnału, w kapitalnej sekwencji, która… pewnie wypadałaby lepiej bez słabo rozpisanej narracji Bruce’a. Dodanie narracji nie jestem niczym złym, tym bardziej biorąc pod uwagę dziennik pisany przez Bruce’a, czy też traktowanie jej jako nawiązania do komiksów czy filmu noir. Ale te monologi są tak przepełnione „mrocznymi” kliszami, że wypada trochę jak autoparodia lub tekst pisany dla fan filmu.

Batman zaraz potem przechodzi do scen walki i w nich sprawdza się bardzo dobrze. Bohater wychodzi z cienia niczym terminator, ciężkimi krokami siejąc panikę i tworząc dla siebie przewagę. Sama choreografia jest bardziej realistyczna od tej przerysowanej którą serwował Snyder, ale też kostium pozwala na dużo większą swobodę kaskaderowi niż to co widzieliśmy w „Mrocznym Rycerzu” i jego ruchy są dużo płynniejsze. Na pewno nie jednej osobie będzie wadziła niezniszczalność kostiumu Batmana, który przyjmuje na siebie serię kul niczym Czarna Pantera, ale mi to aż tak nie przeszkadzało biorąc pod uwagę konwencję niepowstrzymanego terminatora, którą przybrał Reeves. Terminatora lub cichego mordercy ze slashera, który dopadnie swoją ofiarę bez względu na jakikolwiek opór. Ale a propos morderców, Bruce ma tu jednak zasadę o niezabijaniu… tylko nie wiem skąd lub czemu. I to jeden z większych problemów filmu.

Jak na trzy godzinny film, którego długość jest odczuwalna przy trzecim akcie, postacie są niedopracowane. Czemu Bruce nie zabija skoro jest tak oderwany od rzeczywistości i przepełniony zemstą? Jedyne co mogłoby to zasugerować to chęć uhonorowania przysięgi Hipokratesa złożonej przez jego ojca, ale to tylko domysł widza, a nie część charakterystyki postaci. Kim jest James Gordon kiedy nie zajmuje się sprawą Riddlera i czemu zaczął współpracę z Batmanem? Tego też nie wiadomo i pozostaje bardzo jednowymiarową postacią. Być może to on powinien dostać rolę nieco mniej poważną i dodającą mu charakteru, a filmowi nieco potrzebnych (a brakujących) elementów humoru. Ta rola też mogła przypaść ponownie Alfredowi ale tego też nie zaznaliśmy bo on jest tu może przez 5 minut w całym filmie. Wiem, że humor to temat tabu dla niektórych fanów Batmana, ale nie mówimy tu o komediowej konwencji Marvela, a raczej o dodaniu nieco człowieczeństwa poprzez tak ludzkie odruchy jak uśmiech czy odrobina humoru. Takie momenty były też w tak ponurych filmach jak „Siedem” czy „Zodiak „służące za główną inspirację dla filmu, więc nie wiem czemu nie mogły znaleźć się i tu. Natomiast komunikowanie kluczowych osobistych informacji o postaciach, ich celach i motywacjach służy też tworzeniu więzi emocjonalnej widza z bohaterami, a tego zabrakło przy wielu postaciach (nie przy Catwoman, Riddlerze i Pingwinie) przez cały czas trwania filmu, a było to coś co w filmie „Batman Początek” zostało wyraźnie nakreślone i zakomunikowane w pierwszych 30 minutach filmu. To powoduje u mnie przekonanie, że Matt Reeves jest mało efektywnym filmowcem bo przecież też nie można powiedzieć, że nie używa tu ekspozycji. Jego powolny styl pasuje do budowania napięcia w scenach kryminalnych, jednak nie przekłada się to na tworzenie emocjonalnych powiązań.

Nie można za to mu odmówić braku efektowności, bo film pod tym względem wypada kapitalnie. Realizatorsko stworzyli wraz z Greigem Fraserem bardzo czarujące kadry na których ponure i mroczne Gotham jest pełne tajemnicy i pasujące do tej postaci. Widać problemy klasowe i korupcję rozrywające te miasto i jest ono ponownie jedną z postaci w filmie. Dodatkowo sceny akcji są bardzo dobrze nakręcone i zmontowane i wypadają bardzo naturalnie, a nie jak wrzucane na siłę przez studio. Czego może zabrakło to mocniejszego tupnięcia muzycznego, bo ta jest poprawna, ale mało zapadająca w pamięć, ani nie tworząca warstwy emocjonalnej.

Jeśli chodzi o fabułę i komentarz społeczny, to w pierwszych dwóch aktach jest ona niezwykle fascynująca, by na koniec to wszystko zaprzepaścić. Nie chcę przedstawiać spoilerów, ale dość powiedzieć, że jedyna odważna decyzja w tym filmie jest cofnięta w bardzo koślawy sposób w jednej rozmowie Bruce’a z Alfredem, natomiast ostateczny plan złoczyńcy nie trzyma się kupy i logiki jego poprzednich działań. Tak samo końcowe status quo w Gotham tego filmu zdaję się być zupełnie inne niż według monologu Batmana, który wydaje się być mniej potrzebny niż wcześniej, w przeciwieństwie do miliardera Bruce’a Wayne’a.

Ale co zadziałało na przestrzeni filmu to droga bohatera, bo film jest tak skonstruowany, że nasz „bohater” uczy się czegoś nowego o sobie drobnymi krokami w trakcie trwania filmu, a zakończenie oferuje mu jeszcze dodatkowe oświecenie jasno wskazujące mu drogę, którą ma podążać. Stanie się Batmanem w pierwszej części trylogii Nolana zajęło Brucowi pół filmu, po czym był już praktycznie pełnoprawnym bohaterem. Tutaj tą transformację wpleciono w finał filmu i działa to bardzo dobrze, tworząc nadzieję na jeszcze inne podejście w kolejnym filmie i bohatera z którym łatwiej będzie nawiązać emocjonalną więź.

Jeśli chodzi o potencjalny kolejny film to mam mieszane uczucia. Z jednej strony ta część mi się ostatecznie bardzo podobała i chciałbym wrócić do tego Gotham. Z drugiej strony nie wiem czy nie lepiej po prostu powtórzyć sobie ten film bo Matt Reeves stworzył piękny świat, który przyblokował wiele dalszych możliwości. Nie widzę w nim miejsca dla postaci nierealistycznych, a jakikolwiek realistyczny złoczyńca, który pozostaje Reevesowi będzie ryzykiem powtarzania się. Jest jakiś powód dla którego nigdy nie zobaczyliśmy sequela „Siedem”… bo po co? Robić kopię fabuły z seryjnym mordercą? Bo co innego pozostaje? Kopiowanie fabuły filmów Nolana? To też już było. Matt Reeves ma moją kartę zaufania, ale też ciężki orzech do zgryzienia przed sobą.

Na szczęście posiada też niezwykle utalentowaną obsadę w której każdy się sprawdził na tyle na ile mógł. Pattinson jest być może moim ulubionym Batmanem, ale jego Bruce wymaga nadal pracy. Film kradną Paul Dano jako Riddler i Colin Farrell jako Pingwin w każdej scenie w której są. Bardzo chciałbym zobaczyć teraz ten serial o Pingwinie podczas gdy przed filmem nie miałem na niego specjalnej ochoty. Zoe Kravitz również jest bardzo dobra jako Catwoman choć nie ma tak pamiętnych scen jak jej dwie główne poprzedniczki. Nawet Jeffrey Wright spisuje się wystarczająco dobrze z materiałem który dostał. John Turturro jest w porządku jako Carmine Falcone choć nie wzbudza grozy gdy jest na ekranie. Andy Serkis nie miał się za to jak spisać, ale też go nie winię. Jest jeszcze jedna postać, i ta wypadła fatalnie, jak również cała scena z nią związana. Przypominało to bardziej scenę z tego nieszczęsnego serialu Gotham, a nie kinowego filmu.

„Batman”, lub „The Batman” jak kto woli, jako film kryminalny posiada wystarczająco wciągającą intrygę, w której wraz z Batmanem odkrywamy kolejne części planu Riddlera z wielkim zaangażowaniem. Matt Reeves daje nam nowe spojrzenie na tą postać, które mimo iż wymaga trochę pracy, jest w dalszym ciągu wystarczająco świeże aby mu pogratulować i podziękować za sprowadzenie Batmana na dobrą drogę po tych niemal 10 koszmarnych latach. Oby następna dekada była równie udana jak ten film.

Ocena: 4,5 nietoperka
Recenzował: LelekPL


» P O W R Ó T   D O   W Y B O R U   RECENZJI «



na platformie Max i w HBO
 


na Max

Kalendarium

Sonda

Najlepszy komiks z Batmanem wydany przez Egmont w 2024 roku?

Zobacz wyniki