BATMAN/JUDGE DREDD: THE ULTIMATE RIDDLE

Rok wydania: 1995 (USA)
Scenariusz: John Wagner, Alan Grant
Rysunki: Carl Critchlow, Dermont Power
Okładka: Carl Critchlow
Kolor: Carl Critchlow, Dermont Power
Tusz: Carl Critchlow, Dermont Power
Liternictwo: Richard Starkings, Comicraft
Ilość stron: 52

Twoja ocena:

GD Star Rating
loading...

Batman na miejscu kradzieży znajduje zagadkę pozostawioną przez Riddlera. Jej rozwiązanie prowadzi do sklepu wędkarskiego, w którym odnajduje złoczyńce, ale nie udaje mu się uniknąć pułapki. Po odzyskaniu przytomności Nietoperz odkrywa, że w sąsiedniej klatce zamknięty jest także Dredd. Bohaterowie nie są jednak osamotnieni, bo cała sala zapełniona jest klatkami. Chwilę później na miejsce przebywa imperator Xero. Kiedy Riddler prosi go o wypuszczenie, po tym jak złapał Batmana w pułapkę, ten jednak nie dotrzymuje swojej części umowy i zabija go.

Imperator co roku gromadzi najznakomitszych wojowników z różnych światów, by ci walczyli dla jego rozrywki. Batmanowi zostaje przydzielono rola zwierzyny. Z pierwszej opresji ratuje go Dredd, który nie zamierza grać według reguł Xero, ale wie, że Mroczny Rycerz może mu pomóc w powrocie do Mega City. Batman nie pochwala jednak metod Sędziego i woli działać samemu. Jednak okoliczności zmuszają bohaterów do współpracy.

Batman namierza Xero jednak nie udaje mu się do niego dotrzeć, bo już musi się bronić przed innymi wojownikami. Jednemu z nich udaje oddziaływać na umysł Batmana, ale dzięki granatowi fosforowemu rzuconemu przez Dredda bohaterom udaje się wyjść cało z opresji. Jednak kiedy bohaterowie odmawiają walki ze sobą Xero postanawia ich zniszczyć. Wtedy Batman jeszce raz analizuje zagadkę Riddlera i daje na nią odpowiedź.

Okazuje się, że to Riddler stał za wszystkim. Wykorzystał do tego tajemnicze berło o wielkiej mocy, które znalazł. Jednak zasady gry były jasne, tak więc jeden z bohaterów musi zginąć. Dredd strzela w sam środek loga nietoperza na piersi Batmana, kula jednak nie rani Mrocznego Rycerza, tylko się odbija i trafia Riddlera w rękę w której, który wypuszcza berło.

Autor: Q

Duet John i Alan uderzają znowu i skojarzenia z biciem są tu jak najbardziej na miejscu.

Zacznijmy od początku – Batman ściga po mieście Riddlera i właśnie w chwili, kiedy udaje my się go pochwycić, rach ciach i odzyskuje świadomość w wielkiej, wiszącej klatce. Jest równie zdziwiony, co Dredd, który spogląda na niego z klatki wiszącej obok. Zresztą, nie są osamotnieni, bo obok nich pod sufitem dynda ponura menażeria, uzbrojona po zęby.

Żeby nie przedłużać – nagle wchodzi chudy koleżka imieniem Xero i ogłasza ogólne mordobicie, a raczej coś w rodzaju międzygatunkowych walk gladiatorów. Uszaty oczywiście ma obiekcje przed pozabijaniem całej plejady najdziwniejszych morderców wszechświata, więc Dredd, pozbawiony takich wątpliwości moralnej natury, musi mu kilkukrotnie ratować tyłek.

Nie będę tu zdradzał puenty, chociaż nie oszukujmy się, jest równie wyszukana, co opisany przed chwilą początek przygody. Jest kilka lepszych chwil. Moment, kiedy „Żywy Koszmar” włazi Batmanowi do głowy jest jawnym klonem sceny z przestraszonym Sędzią Śmierć w pierwszym epizodzie. Rykoszet odbity od klaty Mrocznego Rycerza mógłby stać się materiałem na pracę magisterską z balistyki. A śmieszny bandyta w gaciach, który nieszczęśliwie trafił w ten bajzel razem z Dreddem jest okrojoną, chociaż nadal śmieszną, wersją Sancho Pansy, zapewniającą komizm.

Tak jak poprzednio, tak i teraz Grant i Wagner nie znaleźli się nawet w okolicach swojej, zwykle dużo wyższej, formy. Raczej wygląda na to, że obejrzeli Spartakusa, a potem czytali Conana. Coś ćpając przy okazji i ja chyba wcale tego nie chcę. Stanowczo jednak jest lepiej niż w Vendetcie.

Graficznie jest nieźle, wracamy do komiksu malowanego, ale pierwsze 30 stron zrobił kto inny i to widać. Jest niestety wyraźny zgrzyt między Critchlowem a Powerem, który zilustrował ostatnie piętnaście plansz. Pierwszy lubuje się w całostronicowych panelach – od jednego z nich, zresztą całkiem niezłego, zaczyna się cała historia. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że ten drugi ciekawiej operuje kadrowaniem i chyba lepiej wyczuwa dynamizm. No i też ma panel na całą stronę, ze wspomnianym rykoszetem.

Cokolwiek by nie mówić, jeśli ktoś lubi ten styl, to album może się spodobać, chociaż żaden z grafików nie dorasta do Simona Bisleya, ale po Camie Keneddym każdy byłby chyba lepszy. Ciekawe są projekty wszystkich tych nieziemskich zabójców, chociaż mało oryginalne. Zmora w łachmanie a’la chałat, dzik w zbroi, dinozaur, robot… Można było się bardziej postarać.

Bądźmy jednak szczerzy, album wyceniony został na niecałe pięć dolarów i tej ceny jest warty. Ba, myślę, że na Allegro, gdzie go kupiłem, był warty 20 złotych plus koszty przesyłki.

Ale ja po prostu bardzo lubię kupować komiksy z Batmanem, więc jeżeli przygody duetu Rycerz / Sędzia nie należą do waszych ulubionych, to raczej nie odczujecie potwornej straty.

Ocena: 3 nietoperki


Przychodzi taki czas, kiedy mam ochotę odpocząć od zawiłych wielowątkowych fabuł i ambitnych historii. Przychodzi taki czas, kiedy mam ochotę poczytać jakąś krótką lekkostrawną rozwałkę, która nie aspiruje do niczego więcej ponad krótką lekkostrawną rozwałkę. BATMAN/JUDGE DREDD: THE ULTIMATE RIDDLE nadaje się do tego wyśmienicie.

Alan Grant, którego chyba nie trzeba przedstawiać ludziom, którzy czytają ten tekst, wraz z Johnem Wagnerem, który jest współwinny powstania postaci posępnego Sędziego z Mega City One (ale także potrafił napisać inne świetne historie takie jak np. HISTORY OF VIOLENCE), stworzyli scenariusz do ponownego spotkania Batmana i Dredda. Ponownego, bo ich drogi nie skrzyżowały się po raz pierwszy. Polscy czytelnicy mieli okazję poznać Sędziego już ze starszego, wydanego przez TM-Semic w 1993 roku komiksu BATMAN/DREDD SĄD NAD GOTHAM. Zresztą, w opisywanym przeze mnie albumie jest nawiązanie do tamtej przygody. A nawet dwa, bo oprócz malutkiego rysunku Judge Death, ta historia kończy się dokładnie tą samą sceną co poprzednie spotkanie bohaterów – teleportacją Sędziego wraz z schwytanym zbirem. Oprawą graficzną zajęli się panowie Carl Critchlow oraz Dermot Power. Styl obu artystów, powiedziałbym jest bardzo podobny do stylu Simona Bisleya.

O czym to w ogóle jest? Cóż, komiks ma zabójczą ilość stron, bo aż 48 i trudno coś konkretnego napisać nie zdradzając znaczącej treści, ale spróbuję. Tak więc, Sędzia i Batman trafiają na kosmiczną arenę walk gladiatorów wraz z sześcioma innymi wojownikami z innych światów. I już. Tyle o fabule, bo nic więcej nie trzeba wiedzieć. W jaki sposób tam trafiają, kto przeżyje, a kto zginie, gdzie w tym całym kosmicznym bajzlu jest miejsce dla Riddlera i ile razy Batman z Sędzią będą walić się po pysku to należy odkrywać samemu. Powiem tylko, że ci pozostali gladiatorzy są naprawdę przeróżni. Najbardziej do gustu przypadł mi jegomość imieniem Gulagg z Gnulp, który ma cztery ręcę, dwa miecze oraz karabin laserowy i ogólnie wygląda jak Gizmo z „Gremlinów” po zażyciu końskiej dawki sterydów. Czad!!!

Komiks ten naprawdę należy traktować jak czystą rozrywkę i nie szukać niczego ponad to. Ja się dobrze bawiłem przy lekturze. Dwaj zamaskowani bohaterowie, którym widać tylko szczękę, dobrze się uzupełniają.

Plusy:

  • można łatwo i tanio dostać
  • odmóżdża
  • czysta akcja yeah!!! (ale tak na chwilę tylko…)

Minusy:

  • brak dodatków
  • objętość
Autor: Rado

Poprzednia Strona



na platformie Max i w HBO
 


na Max

Kalendarium

Sonda

Najlepszy komiks z Batmanem wydany przez Egmont w 2024 roku?

Zobacz wyniki