O SERIALU | ODCINKI | GALERIA I ZWIASTUNY | RECENZJE


Batman: Caped Crusader – recenzja odcinków 1. sezonu

Długo przyszło czekać fanom na nowy serial animowany z Batmanem w roli głównej. Od premiery ostatniego odcinka „Beware of Batman” minęło prawie 10 lat. Czy warto było tyle czekać? Za „Batman: Caped Crusader” odpowiadają m.in. współtwórca „Batman: TAS” Bruce Timm oraz Matt Reeves („The Batman”), więc oczekiwania były wysokie.

Mijają kolejne dekady obecności Batmana w różnych formach i twórcy próbują szukać różnych podejść by nie powtarzać utartych schematów. W przypadku „Batman: Caped Crusader” zdecydowano się zmienić m.in. płeć Pingwina. Chociaż udostępniono od razu cały liczący 10 odcinków 1. sezon, to poszczególne odcinki stanowią bardziej samodzielne historie. Dlatego też bardziej skupie się na poszczególnych historiach, a nie wyłącznie na odbiorze całości.

Na start sezonu wybrano „In Treacherous Waters”. Największe kontrowersje wzbudza tu zmiana płci Pingwina. Pod względem wyglądu jest to ta sama postać co zawsze. Może twórcy chcieli bardziej odróżnić się od postaci, w którą wciela się Colin Farrell? Oswaldzie nie można odmówić bezwzględności, potrafiła wykorzystać fakt, że jako kobieta nikt ze światka przestępczego ani policji nie podejrzewał jej o niecne zamiary. Niemniej jednak, chociaż miała sensowny plan to dość łatwo dała się zwieźć. Nie wiele można powiedzieć o Batmanie. Nie ma on za wiele czasu ekranowego. Chociaż działa sprawnie, to jednak nie nie zaliczył 100 procentowego sukcesu. Jest to bohater w początkowym okresie działalności, ale wygląda, że na ograniczenia sprzętowe nie narzeka.

Pierwszy odcinek ma gangsterki przyziemny klimat ale nie brakuje też działa w kształcie parasola. Twórcy starają więc łączyć różne elementy. Wprowadzone zostają również takie postacie jak Barbara Gordon, Harvey Dent, który nie zapowiada się tu na „Białego rycerza”, czy Rupert Thorne oraz Harvey Bullock. Zobaczymy jak dalej potoczą się wątki tych postaci. Odcinek wypada poprawnie, ale też specjalnie nie porywa.

W drugim odcinku pt. „…And Be a Villain” pierwsze skrzypce odgrywa detektyw Montoya. Sam wątek Basila Karlo jest klimatyczny. Od razu nasuwają się skojarzenia z Borisem Karloffem czy „Upiorem z opery” ale brak tu zaskoczeń. Cała otoczka filmowa czy odniesienie do aktorki Glorii Swanson na plus. Batman niby prowadzi śledztwo i zdobywa ważne tropy, ale pozostaje na drugim planie. Kolejny odcinek, w którym bohatera Gotham jest mi za mało.

Otrzymaliśmy fajną ale prostą historię. Na plus, że cały czas mocno twórcy stawiają na detektywistyczne podejście, to doskonale współgra z klimatem i scenerią osadzenia akcji. Nie ma tu złoczyńcy, który chce dopaść Batmana. Karlo ma inną motywację i wydaje się w ogóle nie przejmować Nietoperzem. Widać też zarys rodzącej się współpracy na linii Montoya Batman.

Przy „Kiss of the Catwoman” czyli trzecim odcinkiem miałem wysokie oczekiwania. Debiut Catwoman i jej relacja z Batmanem, to zawsze obiecujący temat. Już sam początek odcinka zaczyna się od mocnego uderzenia, kiedy widzimy reakcję Bruce’a na komentarz reportera na temat pereł jego zmarłej matki i wyboru takiej biżuterii na przejście ciemną uliczką. To prowadzi do debiutu postaci dr Harleen Quinzel, psychiatry elity Gotham, która sugeruje, że sekrety mieszkańców nie są jej obce. Zagłębiamy się również w traumę Wayne’a.

Sporo wątków poruszono w tym odcinku i niestety jest ich za dużo. Selina błyskawicznie staje się mistrzynią w złodziejskim fachu, ale nie docenia swojej służącej, co przynajmniej dostarcza trochę humoru. Wreszcie mamy więcej Bruce’a i nie specjalnie można go polubić. Jego relacje z Alfredem dalekie są od ojcowsko synowskich. Często jest szorstki i wręcz obsesyjnie poświęcony swojej misji, praktycznie od dnia śmierci rodziców. Jest to nowe podejście, ale nie specjalnie mnie przekonuje. Swoje pięć minut mają też detektywi Harvey Bullock i Arnold Flass. Z wcześniejszych odcinków wiemy, że nie jest to elita GCPD, a tym razem autentycznie wykonują policyjną robotę, no prawie bo cały czas to gliny, którym bliżej do gangsterów. Oczekiwałem jednak czegoś bardziej złożonego, a otrzymałem kolejną prostą historią.

W czwartym odcinku „The Night of the Hunters” pojawiają się konsekwencje związanie z udokumentowaniem działań Batmana w poprzednim odcinku. Bohater przestaje być już miejską legendą. Działania policji wprowadzają trochę humoru, którego momentami brakowało. Samym scenom akcji z policjantami chcącymi dopaść Batmana brak jednak napięcie, nie mamy tu nic w stylu chociażby ucieczki Batmana w filmie animowanym „Batman: Maska Batmana”.

Chociaż akcja odcinka kręci się wokół Batmana, to skupia się on głównie na policjantach z Gotham City. Trzeba tu zaznaczyć, że duet Bullock – Flass sprawdza się. Przedstawienie skorumpowanych gliniarzy naginających reguły i biorących sprawy w swoje ręce doprowadza do debiutu Firebuga. Wydaje się, że to mało interesujący złoczyńca, ale przy tej historii naprawdę się przysłużył. Stanowił odpowiedni katalizator by z jednych zrobić bohaterów a innym utrudnić życie. „The Night of the Hunters” okazało się pozytywnym zaskoczeniem.

Z odcinka na odcinka co raz większą wagę należy zwracać na poboczne wątki, bo te nie pozostają bez wpływu na losy bohaterów, co dobrze obrazuje piąty odcinek pt. „The Stress of Her Regard”. Dr Quinzel już wcześniej miała okazję udowodnić, że w tej wersji jest szanowaną psychiatrą z której usług korzysta także policja ale teraz poznajemy jej drugą naturę. Nowe podejście do Harley Quinn sprawdza się tylko częściowo. Brakuje tu wyjaśnienia, czemu szanowna psychiatra decyduje się na tak drastyczne środki. Jej pacjenci nie są aniołami, ale czyżby sama miała jakąś nieprzepracowaną traumę? Dlaczego też nikt nie zainteresował się porwanymi bogaczami. Szkoda, że lepiej tego nie poprowadzono. Z pewnymi wątkami od razu nasuwają się skojarzenia z „Batman: TAS” i jak do tej pory to klasyczna animacja pozostaje niedoścignięta.

Kolejny raz mimo detektywistycznego wątku, Batman pozostaje na głębokim drugim planie. Tak jakby twórcy nie specjalnie chcieli sięgać po jego umiejętności. Zamiast tego śledztwo prowadzi Barbara. Dobrze, że pomiędzy bohaterami są różne relacje, dzięki czemu nie ma tu jednowymiarowych postaci ale niestety cierpi na tym przedstawianie Batmana, któremu poświęca się zdecydowanie za mało czasu. Sam Mściciel też się nie popisuje. Z takim podejściem do innych osób ciężko będzie mu nawiązać z kimkolwiek współprace.

Duch kontra Batman, czy to może się udać? „Night Ride” pokazuje, że tak. Wątek nadprzyrodzony wydawałoby się, że nie będzie pasował do tej wersji Batmana, bo to nie „Batman: The Brave and the Bold” ale otrzymaliśmy jeden z lepszych odcinków i w końcu jest to historia z Batmanem. Wszystko jest odpowiednio podane. Wiemy, czemu Gentleman Ghost się pojawił i kim jest. Batman robi swoje, analizuje dowody i potrafi zmienić swoje zdanie. Widzimy jak się wykazuje. Korzysta z miejskiej biblioteki, i potrafi też poprosić o pomocy, w tym przypadku Midnite’a. Wydaje się, że nawet zaczyna lepiej traktować Pennywortha o którym też trochę dowiadujemy i chcemy dowiedzieć się więcej.

Interesująco jest też na drugim planie, kiedy powraca Rupert Thorne i który wie jak zadbać o swoje interesy. „Night Ride” okazało się bardzo przyjemnym odcinkiem i udowodniło, że warto stawiać na mniej eksploatowanych złoczyńców, oraz że w tym serialu Batman może być pierwszoplanowym bohaterem.

„Moving Target”, czyli siódmy odcinek to mocno policyjna historia. Ktoś zlecił zabójstwo Gordona. Batman postanawia przyjrzeć się sprawie i robi swoje. Jednak więcej czasu poświęca się innym bohaterom, w wyniku czego pewne działania Batman dzieją się poza ekranem. Nie pokazano jak dostaje się do więzienia Blackgate, czy jego pierwszych kroków które podjął by ustalić zleceniodawce. Mamy za to dylemat Gordona, czy zostać w domu, czy jednak udać się do kryjówki. Jeśli już twórcy chcą skupiać się na różnych bohaterach, to może lepiej było zdecydować się na dwuczęściowe odcinki?

Podoba mi się przedstawienie różnicy zdań pomiędzy Jimem i Barbarą, gdzie mamy spojrzenie na system oczami policjanta i adwokatki. Dobrze, że nie we wszystkim się zgadzają. Końcowy zwrot akcji zaskakuje i pokazuje, że w Gotham City nielicznym można ufać, ale sam powód zlecenia wydaje się zbyt błahy jak na zaangażowanie Onomatopoeie. Słabe było też sięgniecie po postać Floyda Lawtona. Naprawdę nie trzeba na każdym kroku wykorzystywać znanych postaci jeśli ma to być wątpliwej jakości epizod.

Wizyta w wesołym miasteczku to świetna zabawa dla dzieciaków, chyba że ta atrakcja znajduje się w Gotham, wtedy już tak wesoło nie będzie. W „Nocturne” debiutuje postać Natalii Night / Nocturny, którą wcześniej twórcy „Batman: TAS” chcieli w swoim serialu ale nie dostali na to pozwolenia, ze względu na to, że tamta produkcja była tworzona z myślą o dzieciakach. Tym razem co pokazały wcześniejsze odcinki takich ograniczeń nie ma.

W odcinku Bruce Wayne ma okazję się wykazać, przynajmniej do czasu. Dobrze zobaczyć więcej Wayne’a i jego pozytywne relacje z innymi osobami. Wątek Natalii skomplikowany nie jest, ale odcinek ma fajną atmosferę i trafne aluzje do Robinów. Tylko po co kolejny epizod z cyklu słynny złoczyńca Batmana, którego na moment pokażemy, ale który już więcej może nie zagościć. Prawdziwa bomba pojawia się na końcu odcinku, bo jak się okazuje mimo swojego wcześniejszego zachowania, czy też samego graficznego przedstawiania twarzy Denta, nie jest to tak jednowymiarowa postać. „Nocturne” to solidny odcinek, udowadniający, że może być dobra historia z udziałem Bruce’a i w tym przypadku z nową przeciwniczką.

Po wydarzeniach z poprzedniego odcinka przechodzimy do dwuczęściowego finału sezonu. W „The Killer Inside Me” trauma po wypadku Denta zmienia go. Jeśli wcześniej balansował na granicy, to teraz ją przekracza. Batman może ma wiele umiejętności, ale jak słusznie zauważa Alfred empatia nie jest jedną z nich. To nie jest jeszcze bohater działający bezbłędnie. Nieprzemyślane działania mają swoje konsekwencje. Czyżby więc posłużył jako katalizator w przypadku Denta? Harvey okazuje się ciekawszą postacią niż można było się spodziewać. Nie ma tu podziału na dobrego i złego, to nie Dwie Twarze, to człowiek, którego życie się załamało i któremu drogo przyszło zapłacić za błędy, szkoda tylko, że we wcześniejszych odcinkach tak mocno akcentowano jego mniej szlachetne cechy.

W „Savage Night”, czyli w finale sezonu, akcji nie brakuje, czego główną część stanowi widowiskowe starcie w dokach. Jest mgła, a Batman działa w ukrycia. Całość ma klimat i dobrze się prezentuje, a scena z Batmanem i Flassem to perełka. Bohater nie jest jednak sam, podczas poprzednich odcinków przekonał do siebie, Barbarę, Renee i Jima. Nie jest to liczne grono by zmierzyć się z korupcją i zbirami z Gotham, ale to dobry początek by coś zmienić. Co ciekawe to nie z Jimem, czy Montoyą Batman nawiązuje współpracę ale z Barbarą. Z bibliotekarki zrobiono twardą prawniczkę, która jak przystało na córkę policjanta jest obeznana z bronią i nie waha się jej użyć. Trzeba przyznać, że w takiej roli Barbara nie musi zostać Batgirl, całkiem nieźle sobie radzi bez skakania po dachach.

Podoba mi się zakończenie odcinka pokazujące, że twórcy nie boją się podjąć drastycznych kroków w przypadku jednej z głównych postaci. Widać też jak zmienia się sam Batman i jego podejście do swojej misji a także do otaczających go osób. Zmiany te podążają w dobrym kierunku i może Gotham nie jest bez szans. Przez cały sezon twórcy starali się prezentować nowe podejście do wielu kwestii, ale na koniec zdecydowali się na powtórkę z zakończenia znanego z filmów „Batman Begins”, czy „The Batman”. Naprawdę ucięcie ostatnich kilku sekund wyszło by na dobre. Nie trzeba koniecznie kończyć sezonu pokazując, że nowy złoczyńca już jest w Gotham. Gdyby jeszcze była to inna postać, ale nie, otrzymaliśmy powtórkę z rozrywki.

W pierwszej połowie sezonu odczuwało się zbyt mały udział Batmana, na szczęście końcowe odcinki to zmieniły. Z perspektywy całości widać ewolucje postacie, oraz to, że to nie złoczyńcy tygodnia są największym zagrożeniem Gotham, ale mafiozi, którzy osobiście nie brudzą sobie rąk i dla wymiaru sprawiedliwości pozostają nieuchwytni. Poszczególne odcinki wypadają nieźle, jednak brakuje tu odcinku którego obejrzenie od razu zachęcało do sięgnięcia po kolejny i nie mam tu namyśli zastosowania cliffhangerów, a raczej bardziej wciągających historii z lepszą animacją.

O ile kreska wygląda dobrze, to już sama animacja nie zachwyca. Jest to standardowy poziom współczesnych telewizyjnych produkcji. Momentami dość statyczna, a i niektóre twarze postaci wydają się pozbawione większych detali. W oczy niestety rzuca się wszechobecna pustka na ulicach. Nawet o treści gazet nie chciało się zadbać, gdyż te oprócz nagłówków zostały wypełnione lorem ipsum. Widać, że nie specjalnie chciano przeznaczać większy budżet na tą kwestie. Jedynie klimatyczna czołówka wybija się na plus. Szkoda, że nie zdecydowano się by pod względem animacji produkcja wybiła się ponad przeciętność. Sam design postaci i klimat to za mało. Nie mniej jednak jest lepiej niż ostatni eksperyment z animacją 3D.

„Batman: Caped Crusader” przegrywa porównanie z „Batman: TAS”, ale czy powinno się porównywać te dwie produkcje. Łączy je Bruce Timm oraz osadzenie w podobnej scenerii. W przypadku „TAS” było 85 odcinków. Były lepsze i gorsze, a poszczególni złoczyńcy mieli okazję zabłysnąć w więcej niż jednej historii. W przypadku „Batman: Caped Crusader” niektóre odcinki nie porywają, kilka pomysłów się nie sprawdziło, ale to nie znaczy, że pewnych rzeczy nie da się poprawić. Otrzymaliśmy 10 odcinków, a wiadomo, że będzie jeszcze przynajmniej drugie tyle i zobaczymy czy w 2. sezonie uda się wyeliminować część problemów.

Ocena: 4 nietoperki

Recenzował: Q



na platformie Max i w HBO
 


na Max

Kalendarium

Sonda

Najlepszy komiks z Batmanem wydany przez Egmont w 2024 roku?

Zobacz wyniki