Ponad rok temu, w „Batman v Superman: Dawn of Justice”, umarł Superman, a z nim niemal wszelka nadzieja na dobry film na podstawie komiksów DC. Przynajmniej dla mnie, osoby sromotnie rozczarowanej niechlubnym dziełem Zacka Snydera. Jednak czas leczy rany, a do kin nadleciała „Liga Sprawiedliwości”, w której Batman z pomocą Diany Prince próbuje werbować nowych „metaludzi” do swojej drużyny, mającej na celu bronić Ziemię przed nadciągającym zagrożeniem z kosmosu i… spróbować wskrzesić „Ostatniego syna Kryptona”.

„Justice League” Snydera… i Jossa Whedona – nie da się tego ukryć – wyczekiwałem z niepokojem i wielkimi obawami. To nie tylko sequel nielubianego przeze mnie filmu, to także tytuł, o którym do sieci trafiła iście rekordowa liczba niepokojących informacji i plotek na temat problemów podczas produkcji, poprawek scenariusza, rozległych dokrętek, dużej ilości scen wyciętych oraz kontrowersyjnych decyzji producentów. Podczas wczorajszego seansu wszystkie obawy znikły, niepokój przeminął, a ja całkiem nieźle się bawiłem. Musiałem jednak przy tym bardzo często przymykać oczy, bo problemy, o których czytałem przez ostatnie półtora roku są nie tyle widoczne, co wręcz biją po oczach.

Na pewno największym triumfem twórców „Ligi Sprawiedliwości” jest sama Liga. Większość superbohaterów zaprezentowała się lepiej niż zakładałem, mimo że nie poświecono im wystarczająco czasu ekranowego. Nowi uczestnicy, czyli Cyborg, Flash (ta nazwa niestety nie pada w filmie!) i Aquaman przedstawieni są zdawkowo, w przypadku jednego z nich nawet nie wytłumaczono przeciętnemu widzowi skąd posiada swoje moce i skąd wytrzasnął swój kostium! Jednak gdy już wkraczają do akcji, robią bardzo pozytywne wrażenie. Rey Fisher jest okej jako Victor Stone, mimo że sama postać jest nieciekawa, nierozbudowana i nie ma specjalnie interesujących umiejętności, ani designu. Jason Mamoa ma sporo charyzmy, prezencję i dobrze bawi się jako Aquaman, choć – nie będę ukrywał – dostaje zaledwie dwa-trzy krótkie momenty, w których może zabłysnąć. Zdecydowanie najlepiej z tej trójki wypada Ezra Miller jako Barry Allen, który biega, pędzi, wręcz potyka się o własne nogi, byleby tylko sprzedać widzowi kilka nienachalnych żartów i… wychodzi z tych prób zwycięsko, ma kilka perełek!

W „Justice League” wraca oczywiście Wonder Woman – choć wciąż nikt jej tak nie nazywa – którą lubię, ale nie będę się zachwycał, bo gdy Diana zna już świat, w którym żyje – w przeciwieństwie do scen w Londynie ze swojego filmu – nie jest tak urocza i nieporadna w relacjach ze swoją drużyną. Natomiast zachwycać się będę tym, na którego czekałem najbardziej – Supermanem. Henry Cavill urodził się by grać tę rolę i w przeciwieństwie do poprzedniego filmu, w którym przyszło mu tylko się dąsać, tutaj dostał bardzo fajny materiał na pokazanie się z jak najlepszej strony. W końcu jest sympatycznym Człowiekiem ze stali, który ratuje ludzi i przynosi im nadzieję. To z nim wiążą się najlepsze żarty i to scena jego powrotu jest najlepszą sekwencją z całego filmu! To nie tylko dobra scena akcji, zawiera ona również jeden moment, który rozbawi każdego do łez, a także moment odwołujący się do jednej z słynniejszych scen z Batman v Superman, która sprawiła, że miałem ochotę wstać z fotela i zacząć bić brawo (Bad-ass!).

Co smutne, najsłabiej z całej drużyny wypada Batman. Nie pokochałem Bena Afflecka w tej roli, mimo że nie mam nic do jego gry aktorskiej. Co mi się nie podoba to fakt, że jego postać wydaje się mega nieciekawa i zwyczajnie zbędna od pewnego momentu tej historii. Bruce zbiera drużynę, stara się oddać światu Supermana, ale gdy już wszystko jest załatwione, po prostu służy do bicia się z jednostrzałowymi parademonami głównego bossa – ot, cała jego rola. Zdaję sobie sprawę, że to problematyczna postać w tej ekipie, bo nie posiada żadnych super-zdolności i trzeba się postarać, żeby uzasadnić jego wagę i istotność dla Ligi, ale wiem też, że da się to zrobić. Tutaj się nie udało. Boli mnie także to, jak Batman wygląda. Nowy kostium jest zdecydowanie brzydszy od tego z poprzednich filmów uniwersum DC, bardziej go ściska i krępuje, a wersja opancerzona, którą przywdziewa na finałową potyczkę – cóż… jest okej, ale nie otrzymujemy żadnego uzasadnienia czemu się w nią przebrał, ani po co w ogóle mu te gogle, które podkradł Nocnemu Puchaczowi z „Watchmen”? Michael Uslan – człowiek, bez którego nie byłoby Batmana na dużym ekranie; producent wykonawczy wszystkich Batfilmów od 1989 roku – będąc gościem na New York Comic Con w 2012 roku powiedział, że Mroczny Rycerz miał pecha w latach 90-tych, bo dla producentów ważniejsze od samej postaci stało się sprzedawanie zabawek, stąd dwa nowe stroje w każdym filmie Joela Schumachera (no, mniej/więcej coś takiego). Dlatego cieszył się, że Batman trafił w ręce Christophera Nolana, który skierował go na właściwe tory. Niestety, jestem zdania, że po dwudziestu latach mamy powtórkę z tej nieszczęsnej ery Schumachera i miedzy innymi dlatego cieszę się, że Zack Snyder – prawdopodobnie – już nie będzie odpowiedzialny za filmy z moim ulubionym superbohaterem.

Kiedy odłożę na bok koszulkę fana Batmana i Supermana, fana DC, odsunę swe serducho, które sprawiło że przyjemnie/bezboleśnie spędziłem dwie godziny w kinowym fotelu, bo – co by nie mówić – „Justice League” oferuje szybkie tempo, przynajmniej jedną dobrą sekwencję akcji, dużo udanego humoru i godne potraktowanie tytułowych superbohaterów, pozostaje nieprzyjemny dla oka obraz chaosu. Rożnica stylów dwóch reżyserów odpowiedzialnych za ten film nie jest specjalnie odczuwalna, ale burdel podczas jego powstawania już tak. Scenariusz bywa niedopracowany, całość często bywa pocięta, a dokrętki są okrutnie widoczne, zwłaszcza w scenach dialogowych (werbowanie Barry’ego w jego kryjówce!) oraz – oczywiście – w scenach z Henrym Cavillem, który wszedł na plan z zarostem i pokaźnym wąsem, którego w post-produkcji usuwano komputerowo. To widać! Można się do tego przyzwyczaić, ale sam efekt specjalny jest niespecjalny i koszmarnie łatwy do dostrzeżenia w co najmniej czterech scenach. Jak oni mogli mu TO zrobić?

Skoro już o tym wspomniałem, jednym z największych problemów „Justice League” jest strona wizualna. Efekty komputerowe rażą xboxową sztucznością, zdjęcia są niebotycznie gorsze od tych z poprzednich filmów Zacka Snydera, czuć w nich telewizyjną taniość, a całości brakuje rozmachu. Informacja o $300 milionach budżetu wydaje się absurdalna, bo „Liga Sprawiedliwości” nie zawiera w sobie żadnych wielkich planów, setek, a nawet tysięcy statystów, a jedynie kameralne, zamknięte lokacje i mnóstwo scen, gdzie kilku przebranych aktorów grało na zielonym tle. Na co oni wydali tyle pieniędzy? Nie mam pojęcia, ale skończony produkt nie wygląda nawet na połowę rzekomej kwoty.

Największym z tryliona problemów, które dostrzegłem i których nie mam ochoty wymieniać, jest postać czarnego charakteru. Pod tym względem DC dogoniło Marvela – niestety. Steppenwolf jest nijaki, jego motywacja praktycznie nie istnieje, nie czuć w nim, ani w jego działaniach, żadnego zagrożenia, pojawia się i znika w jakimś snopie światła kiedy jest to na rękę scenarzystom, a ostatecznie nie robi nic poza dostaniem lania od protagonistów. Do tego wygląda nieciekawie, a samo CGI (czyt. efekt komputerowy) jest bardzo zły, czasami wręcz przypominał mi efekty z filmów o Mumii Stephena Sommersa sprzed kilkunastu lat! To bez wątpienia jeden z najgorszych czarnych charakterów w historii adaptacji komiksów DC jakiego sobie przypominam.

Po kinowym seansie nasuwa mi się jeden wniosek. Trudno mi powiedzieć, czy „Liga Sprawiedliwości” to dobry, czy zły film. Na pewno nie do końca udany, pełen sprzeczności i elementów, które zarówno trafiły w punkt, jak i nie. Wiem jednak, że chcę zobaczyć kolejny solowy film o Supermanie. Henry Cavill, Amy Adams i reszta ekipy zasługują na pełnoprawną kontynuację świetnego „Człowieka ze stali”, a jeśli będę wracał do „Justice League” na Blu-ray, to właśnie dla nich. SUPERMAN!

PS Polecam poczekać na obie sceny w trakcie napisów końcowych. Pierwsza to tylko gag – ewidentnie dokręcony w późniejszym okresie zdjęciowym – ale bardzo zabawny, natomiast druga jest dość zaskakująca i fajnie podkręca oczekiwania na kolejną część… o ile ta kiedyś powstanie.

Ocena: 3,5 nietoperka

Dodatkowe pół gacka za znakomitą sekwencję ze zmartwychwstaniem Supermana!

Recenzował: Juby

Kalendarium

Forum