Ścieżka dźwiękowa w „Batman: Arkham Origins” została w zupełności oderwana od motywów znanych nam z poprzednich produkcji. Rolę kompozytora dostał Christopher Drake, znany chociażby z muzyki do wielu filmów animowanych z serii DC Universe Animated Original Movies. Muzyk w wywiadach wspominał, że inspirację do komponowania czerpać będzie z filmu „Die Hard”, którego akcja również toczy się w świątecznej atmosferze. Drake ze swojego zadania wywiązał się perfekcyjnie – ścieżka dźwiękowa idealnie komponuje się w rozgrywkę dzięki niesamowitym partiom rytmicznym oraz oddaje ducha okresu Bożego Narodzenia. Znajdziemy charakterystyczne uderzenia dzwonów, interpretację „Carol of the Bells”, a w zimowy nastrój wprowadzać nas będą niepokojąco brzmiące sekcje skrzypiec. W poprzednich produkcjach trudno było się oprzeć porównywaniu ścieżki dźwiękowej do tej z filmów o Batmanie. W tym wypadku nie jest inaczej. Powiedziałbym nawet, że w niektórych utworach podobieństwo jest niebezpiecznie wysokie do twórczości Hansa Zimmera z trylogii o Batmanie Nolana. Fenomenalny utwór z ekranu tytułowego momentami czerpie – specjalnie bądź przypadkowo – bardzo dużo z motywów muzycznych, które towarzyszyły Bane’owi w „The Dark Knight Rises” (próbowałem nawet podłożyć chór z filmu pod ten utwór – wpasował się idealnie). W grze wykorzystano kilka kompozycji muzyki klasycznej. Ich tytułów oraz sposobu wykorzystania warto nie zdradzać – czekać na nas będą pod tym względem emocjonujące niespodzianki.
Jeśli zaś chodzi o mechanikę gry i gameplay, to z jednej strony można o niej powiedzieć niewiele. Z drugiej, za pewne elementy można mocno pochwalić Warner Bros. Montreal, a za inne… no cóż, dojdziemy do tego. W „Batman: Arkham Origins” na dobrą sprawę gra się tak samo, jak w poprzedników. Jak wspomniałem wcześniej, główne założenia zostały pozostawione bez zmian. Znajdziemy jednak pewne urozmaicenia – odblokowywanie kolejnych umiejętności Batmana zostało rozszerzone i sprawia mocniejsze uczucie elementu budowania postaci niczym z gier rpg. W walce będziemy mogli zmierzyć się z nowymi rodzajami przeciwników, co zmusi nas do cięższej pracy podczas wykonywania idealnych kombinacji. Zupełną nowością jest środek transportu. Nie jest to jednak wymarzony Batmobil, a Batplane. Dzięki niemu możemy dostać się do ustalonych punktów umieszczonych na mapie Gotham, aby nie pokonywać sporych odległości za pomocą peleryny. Warner Bros. Montreal w rozgrywce poprawiło dwie kwestie, które w poprzednich grach mocno mnie irytowały.
Drugą poprawką są walki z bossami. Wcześniej były nieciekawe i najlepszym wyzwaniem było jedynie starcie z Mr. Freezem. Eric Holmes w wywiadach wspominał, że tworząc walki w „Batman: Arkham Origins”, chcą wzorować się właśnie na tej. Ekipa wywiązała się ze swojego zadania perfekcyjnie. Każda walka z bossem wygląda inaczej i jest uzależniona od otoczenia, w którym się znajdujemy. Żeby tego było mało, każda z nich prowadzona jest w iście filmowym stylu. Praca kamery, dodanie w kilku miejscach quick time eventów i inne ciekawe zabiegi sprawiały, że starcia stawały się dużo bardziej angażujące, emocjonalne i przede wszystkim widowiskowe. Śmiało mógłbym zaliczyć „Batman: Arkham Origins” do mojej osobistej listy gier, które mają najciekawiej skonstruowane walki z bossami.
Z mniejszych nowości warto wyróżnić nowy tryb gry. „Noc to ja” został stworzony dla graczy, którzy szukają wyzwania ostatecznego. Daje on tylko jedne podejście do przejścia głównej fabuły. Po zginięciu w trakcie rozgrywki, niezależnie od tego, jak daleko w niej doszliśmy, będziemy musieli zaczynać od nowa. Ułatwieniem jest tutaj możliwość używania opcji uruchomienia danego etapu ponownie, ale w gorącej bitwie łatwo przeoczyć odpowiedni moment na skorzystanie z niej. „Noc to ja” nadaje przechodzeniu gry zupełnie nowego charakteru, a dodatkowe napięcie jeszcze bardziej pozwala się wczuć w rolę Batmana.
Osobny akapit muszę niestety poświęcić rzeczy, która była powodem ogromnych kontrowersji. Poprzednicy w wykonaniu Rocksteady były grami prawie w 100% wolnymi od błędów. Tego nie da się jednak powiedzieć o „Batman: Arkham Origins”. Warner Bros. Montreal włożyło sporo pracy w dopracowaniu swojego produktu, ale gdzieś musiał się zapodziać ktoś, kto odpowiedzialny był za testy i zgłaszanie błędów. Inne wytłumaczenie mi nie przychodzi do głowy – może poza presją czasu, aby zdążyć z premierą przed wyjściem konsol nowej (a już teraz obecnej) generacji.
Omawiana tu wersja gry dotyczy komputerów. Badając reakcje internautów, zdaje się, że ta była najmniej naszpikowana błędami. Posiadacze konsol, szczególnie Xboksów 360 napotykali zawieszanie się gry, spadki FPSów, przegrzewanie sprzętu, czy niemożność przesłuchiwania przestępców. Bolączką pecetowców był niesławny błąd w wieży radiowej, której nie można było opuścić. Nie był to co prawda fragment gry wymagany do przejścia fabuły, ale i tak budził niesmak. O ironio, można było go obejść zupełnie innym, nieszkodliwym błędem. Niestety, naprawienie tego problemu spowodowało fale kolejnych, dużo bardziej uciążliwych i tutaj już dotyczyło to niemożności przejścia fabularnej części gry. Wydawanie łatek również trochę trwało (pech chciał, że jeden z poważniejszych błędów pojawił się w weekend), co budziło negatywny odzew wśród graczy. Był on jak najbardziej uzasadniony, jednakże niektórzy posuwali się zbyt daleko w swych słowach i groźbach. Komputerowa wersja gry po pewnym czasie została oczywiście uwolniona od dużych błędów, lecz wciąż pozostały te pomniejsze. Batman potrafi w trakcie lotu tracić panowanie nad sobą, co przypomina atak padaczki, a w niektórych miejscach nadal można wejść w tekstury budynków. Niezmiennie od czasów Rocksteady, modele postaci wciąż potrafią w łatwy sposób przez siebie przechodzić, a przeciwnicy czasem mogą odskoczyć na nienaturalnie duże odległości po zadanym ciosie.
Fabuła „Batman: Arkham Origins” to zdecydowany plus produkcji. Nie da się ukryć, że scenariusze poprzednich gier miewały dużo słabsze momenty, szczególnie w kontekście dialogów i pewnych rozwiązań (Joker-olbrzym z „Batman: Arkham Asylum” był totalną pomyłką). Dooma Wendschuh, Ryan Galletta oraz Corey May wraz z pomocą Geoffa Johnsa stworzyli historię, która miała doprowadzić do stanu znanego nam z pierwszej części serii. Mogłoby się wydawać, że nie dostaniemy zaskakujących zwrotów akcji skoro wiemy, do czego wszystko zostanie doprowadzone. Ekipa scenarzystów jednak sprostała zadaniu i stworzyła historię, która w wyjątkowy sposób przedstawia budujące się relacje Batmana z innymi postaciami. Nie da się ukryć, że fabuła mocno angażuje gracza i nie pozwala mu przestać odkrywać kolejnych puzzli z układanki, jaką tworzy intryga w świątecznej atmosferze. Twórcy postanowili również po raz pierwszy wykorzystać w grach z Batmanem potencjał drzemiący w postaci Alfreda. Jego dialogi z Brucem potrafią i rozśmieszyć, a w odpowiednim momencie poruszyć, czy zaskoczyć. Ekipa z Warner Bros. Montreal postarała się także przy złoczyńcach. Praktycznie każdy z nich został zdecydowanie lepiej pokazany, niż we wcześniejszych grach Rocksteady. Szacunek został przywrócony między innymi Bane’owi, który niestety musiał zostać doprowadzony do formy, którą znamy z „Arkham Asylum”. Trudno również odmówić genialnemu Jokerowi, ale im mniej się na jego temat zdradzi w kontekście „Arkham Origins”, tym lepiej. Ekipa przygotowała też dla graczy gigantyczny zwrot fabularny, który udało się skutecznie ukryć przed graczami do samej premiery. Nie zdradzę jego treści, ale należy wspomnieć, że wywołał on pewne kontrowersje. Na początku byłem nim trochę zawiedziony. Z drugiej strony, był on bardzo dobrze przygotowany, co ostudziło moje mieszane uczucia. Mówiąc krótko, dla mnie historia „Batman: Arkham Origins” była wciągającą i emocjonującą podróżą przez początkowe lata działalności Mrocznego Rycerza.Kilka słów na temat aktorów, którzy użyczyli swoich głosów. Brak Kevina Conroya i Marka Hamilla w obsadzie jest uzasadniony, ale nadal budził u niektórych kontrowersje. Warto było jednak czekać na finalny efekt pracy nowego duetu wcielającego się w Batmana i Jokera. Roger Craig Smith i Troy Baker idealnie wpasowali się w młodsze wersje postaci. Sam byłem mocno zaskoczony, jak bardzo aktorzy potrafili oddać to wszystko, co znaliśmy w wykonaniu Conroya i Hamilla. Sądzę jednak, że momentami Baker próbował aż za bardzo oddać znany nam charakter głosu, co lekko irytowało. W obsadzie czeka nas także niespodzianka. Do roli Harveya Bullocka powraca Robert Costanzo, który wcielił się w niego m.in. w „Batman: The Animated Series”. Gra zaoferuje nam także kilka innych gościnnych występów, ale wspomnienie o nich wprost zepsuje efekt zaskoczenia.
Trudno jednoznacznie wydać werdykt. „Batman: Arkham Origins” jest dokładnie tym, co obiecali nam twórcy. Nie wszystkim jednak to pasuje, a liczne błędy podburzały negatywne emocje. Ciężko jednak odmówić dobrze spędzonego czasu przy grze. Oprawia audiowizualna wraz z wciągającym scenariuszem będą zmuszać do ponownego odwiedzenia Gotham City w trakcie zamieci śnieżnej. Jeśli jesteś fanem Batmana, a w szczególności serii „Arkham”, to jest to tytuł zdecydowanie dla ciebie. W przypadku oczekiwań na dużo większą rewolucję w mechanice gry, lepiej zaczekać na przecenę albo kolejną część w wykonaniu Rocksteady.
Plusy:
- Fabuła
- Lepsze walki z bossami i tryb detektywa
- Nastrojowe Gotham City
- Ogromna ilość easter eggów dla fanów Batmana
Minusy:
- Zdecydowanie za duża liczba błędów przy premierze!
- Animacja ruchu ust większości postaci
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu Cenega Poland.